Zaprosiłem do szkoły narkomanów. Młodych mężczyzn z krótszym lub dłuższym okresem trzeźwości. Bardzo mi zależało na tym, żeby przyszli i dali świadectwo. Czułem, że tego potrzebują moi starsi uczniowie. Chociaż o tym nie mówią i ukrywają to głęboko, to wielu z nich skosztowało już w życiu narkotyków. Jak zawsze, po cichu i po kryjomu. Z ciekawości, za namową rówieśników. Trzeba w końcu być trendy. Trudno się wyróżniać w drugą stronę. Niektórzy mają za sobą tę okropną inicjację, inni może nawet o tym na razie nie myślą, ale prędzej czy później i oni staną wobec wpraszającego się w ich życie uzależnienia. Jeśli nie od narkotyków, to innego, wszak lista różnych uzależnień wciąż się wydłuża. Moje przypuszczenia potwierdziły się. Uczniowie słuchali w całkowitym milczeniu i skupieniu. Czuło się powagę sytuacji.
Każda z powikłanych i trudnych historii moich braci narkomanów miała swój wspólny mianownik. Kiedy byli jeszcze dziećmi, w okresie swoich młodzieńczych buntów, tego, czego każdy z nich najbardziej potrzebował i szukał, to miłość i najzwyklejsza akceptacja ze strony rodziny i środowiska. Słuchając ich historii uświadomiłem sobie, jak często rodzice, wychowawcy, nauczyciele zupełnie nie rozumieją tego niełatwego okresu w życiu młodego człowieka. Na siłę chcąc go zatrzymać w „doskonałych” schematach, zbyt mało czasu poświęca się na słuchanie tego, co słowami albo zachowaniem chce zakomunikować. Zbyt łatwe osądy, brak serdecznej rodzicielskiej czułości czy zrozumienia powodują, że młody człowiek zostaje sam. Będąc osamotniony zamyka się coraz bardziej w swoim świecie. A jeżeli siedzi w "złotej klatce", mając wszystkiego pod dostatkiem, i tak szuka sposobu, jak z tej klatki uciec. Niewielu rozmawia o uczuciach, emocjach, a tematy tabu pozostają tabu. Wszyscy żyją szybko, zapracowani, zajęci. Są też tacy, którzy chcąc pozbyć się odpowiedzialności za młodego człowieka z piętnastolatka potrafią zrobić dorosłego, przestając się interesować czym i jak dziecko żyje, bo przecież jest już takie samodzielne i dorosłe. I w końcu przychodzi TEN moment. Nagle wszystko wydaje się walić. Dociera świadomość, że ten człowiek jest już dobrze zaawansowanym narkomanem czy alkoholikiem. Łzy i panika wtedy nie wystarczą. Trzeba czym prędzej zacząć wyrywać człowieka z piekła, w które wszedł. Ale to nie jest takie łatwe. Poza tym choroba duszy pozostanie. Stany depresyjne będą się pogłębiać. Oszustwa, kłamstwa, kradzieże, wszystko po to, żeby zarobić na tę jeszcze jedną działkę. Zrealizować ten jeden jedyny cel. I w końcu…
Słuchając historii moich braci myślę o tej potwornej chorobie współczesności jaką jest osamotnienie i brak akceptacji. Myślę o tym, że to przecież nie jest tylko ich problem. Mogę go mieć tak samo i ja, i każdy inny. „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić. Odwagi, abym zmieniał to, co zmienić mogę. I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego” – modlą się moi przyjaciele. Zdecydowali się na bardzo ważny krok, który kosztuje bardzo wiele. Stając przed sporą grupą, zdejmują maski. Pokazują twarze. Słucham moich przyjaciół z ogromnym szacunkiem. Wiem, jakie to trudne opowiadać o tym, jak kiedyś się miało marzenia, jak te marzenia niczym dmuchawce uleciały w chwili, kiedy dali się ukąsić złu i spadali na dno. Ich historie są nie tylko ostrzeżeniem. Jest to mocne świadectwo, w którym ani razu nie padło: „Nie róbcie tego”. Człowiek i tak zrobi to, na co ma ochotę. Mówili jedynie: „Patrzcie, co może się stać z waszym życiem”.
Moi wielcy anonimowi przyjaciele, bardzo się cieszę się, że żyjecie, że walczycie, mimo że przychodzą chwile trudne. Że uczycie się życia na nowo, teraz dopiero przyjmując go jako prawdziwy dar. Kiedy myślę o tym, widzę czym jest miłosierdzie Boże, które idzie do piekła, żeby wyrywać nas stamtąd. Bo każde życie jest ważne. Każdy człowiek, niezależnie kim jest i jaki jest, zasługuje na miłość. Na dużo miłości.
Ks. Łukasz Kleczka
fot.Unsplash/pixabay.com
Reklama