Stan Kentucky, który miałem okazję niedawno odwiedzić, jest nie tylko ojczyzną amerykańskiej whiskey zwanej bourbonem, czy słynnych derbów konnych Bluegrass. Stan, który krajobrazowo przypomina Małopolskę, z niewysokimi malowniczymi wzgórzami, ma w sobie wiele uroku. W miasteczku Bardstown, w którym zatrzymaliśmy się na nocleg, a które jest nazywane światową stolicą amerykańskiego trunku, w domowej restauracji serwują hamburgery smażone na bourbonie. Okazuje się, że miasteczko ma piękną i starą katedrę katolicką. W 1808 roku została tu założona katolicka diecezja, jedna z kilku pierwszych na terenie USA. Biskupstwo to obejmowało także część Illinois. I choć diecezja została przeniesiona w 1841 roku do Luisville, to bazylika katedralna dedykowana św. Józefowi jest nadal jedną z ozdób miasta.
Pomimo tych kulturalno-religijnych atrakcji, do Kentucky przyciągnęło mnie coś zupełnie innego. Coś i ktoś. Historia zaczęła się wiele lat temu, kiedy jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej usłyszałem w kazaniu głoszonym przez proboszcza mojej rodzinnej parafii tytuł pewnej książki: „Nikt nie jest samotną wyspą”. Jej autorem jest Thomas Merton, w zakonie – ojciec Louis. Urodzony we francuskich Pirenejach, przywędrował do Stanów, gdzie po studiach w Nowym Jorku, pracował między innymi jako reporter w "New York Times" i "NY Herald Tribune". Był anglikaninem, a zafascynowany katolicką filozofią, w wieku 23 lat przyjął chrzest w kościele katolickim, żeby trzy lata później wstąpić do klasztoru trapistów Gethsemani, położonym kilka mil od miasteczka Bardstown. Tamtejsze opactwo Cystersów Ściślejszej Obserwancji, bo taka jest oficjalna nazwa trapistów, zostało założone w 1848 roku i żyje do dzisiaj.
Kazanie proboszcza, w którym dowiedziałem się nieco o Mertonie spowodowało, że zacząłem się interesować amerykańskim trapistą. Jego książki, będące zapisem myśli pisanych w samotności, nie tylko pokazują burzliwą historię tego człowieka, jego trwające przez całe życie poszukiwania i wrażliwość poetycką i artystyczną, ale także są szkołą kontemplacji i modlitwy. „Choćby człowiek i jego świat zdawał się bardziej wykolejony i pogrążał się w największą rozpacz, póki pozostaje człowiekiem, jego własna ludzka natura nie przestaje mu mówić, że życie musi mieć jakiś sens – pisał Merton. I dalej: „Nasze życie, jako indywidualnych jednostek, jak i członków rasy wiecznie niespokojnej i w trudzie zdobywającej sobie świat, wykazuje nam jednak, że nasza egzystencja musi mieć jakiś sens. Część tego sensu jest jeszcze dla nas zakryta. Celem naszego życia jest poznanie go w całości i ułożenie według niego swojego istnienia. Mamy więc coś, dla czego warto jest żyć”. Twierdził też, że „tylko miłość niesamolubna przetrwa” i że „nie znajdziemy nigdy szczęścia, szukając go wyłącznie dla siebie”.
Fascynujące jest dla mnie to, że pisał o tym wszystkim człowiek, którego życie, z własnego wyboru, było życiem w samotności. Trapiści należą do zakonów mniszych. A mnich, od łacińskiego słowa monos, oznacza kogoś, kto jest sam. Samotność ta ma stworzyć miejsce dla lepszego spotkania z Bogiem. Modlitwa, będąca liturgicznym śpiewem psalmów, uwielbieniem Boga, rozpoczyna się w opactwie już o 3.15 nad ranem. Później jeszcze sześć razy mnisi gromadzą się w kościele na modlitwie. A poza tym – cisza. Wielka cisza. I w zakonnej celi lub domku eremickim na rozległym terenie klasztoru, i przy pracy, nawet jeśli jest wykonywana wspólnie. Są tylko chwile, w których mnisi mówią. I wtedy widać, jak wiele w nich radości, pokoju i realizmu. W Gethsemani na próżno szukać zasięgu sieci komórkowej. O Internet też nie tak łatwo. Jest samotność, która nie jest osamotnieniem.
Kiedy przed laty słuchałem kazania mojego proboszcza nie myślałem, że kiedykolwiek będę w miejscu, w którym żył i tworzył Merton. Okazuje się jednak, że marzenia się spełniają. Stojąc na grobie niespokojnego mnicha, którego tajemniczej śmierci w hotelu w Bangkoku w 1968 roku do dziś nie wyjaśniono pomyślałem, że chociaż przeżył tylko 53 lata, z czego wiele w samotności, to zrobił i wciąż robi wiele, wszak jego książki wciąż są wznawiane. „Nikt nie jest samotną wyspą”, to zdanie, także dzisiaj, w erze „globalnej wioski”, z wirtualnymi relacjami, jest wciąż aktualnym przypomnieniem i wyzwaniem.
ks. Łukasz Kleczka
fot.pixabay.com
Reklama