Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 12:16
Reklama KD Market

Nikt nie jest samotną wyspą

Stan Kentucky, który miałem okazję niedawno odwiedzić, jest nie tylko ojczyzną amerykańskiej whiskey zwanej bourbonem, czy słynnych derbów konnych Bluegrass. Stan, który krajobrazowo przypomina Małopolskę, z niewysokimi malowniczymi wzgórzami, ma w sobie wiele uroku. W miasteczku Bardstown, w którym zatrzymaliśmy się na nocleg, a które jest nazywane światową stolicą amerykańskiego trunku, w domowej restauracji serwują hamburgery smażone na bourbonie. Okazuje się, że miasteczko ma piękną i starą katedrę katolicką. W 1808 roku została tu założona katolicka diecezja, jedna z kilku pierwszych na terenie USA. Biskupstwo to obejmowało także część Illinois. I choć diecezja została przeniesiona w 1841 roku do Luisville, to bazylika katedralna dedykowana św. Józefowi jest nadal jedną z ozdób miasta.

Pomimo tych kulturalno-religijnych atrakcji, do Kentucky przyciągnęło mnie coś zupełnie innego. Coś i ktoś. Historia zaczęła się wiele lat temu, kiedy jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej usłyszałem w kazaniu głoszonym przez proboszcza mojej rodzinnej parafii tytuł pewnej książki: „Nikt nie jest samotną wyspą”. Jej autorem jest Thomas Merton, w zakonie – ojciec Louis. Urodzony we francuskich Pirenejach, przywędrował do Stanów, gdzie po studiach w Nowym Jorku, pracował między innymi jako reporter w "New York Times" i "NY Herald Tribune". Był anglikaninem, a zafascynowany katolicką filozofią, w wieku 23 lat przyjął chrzest w kościele katolickim, żeby trzy lata później wstąpić do klasztoru trapistów Gethsemani, położonym kilka mil od miasteczka Bardstown. Tamtejsze opactwo Cystersów Ściślejszej Obserwancji, bo taka jest oficjalna nazwa trapistów, zostało założone w 1848 roku i żyje do dzisiaj.

Kazanie proboszcza, w którym dowiedziałem się nieco o Mertonie spowodowało, że zacząłem się interesować amerykańskim trapistą. Jego książki, będące zapisem myśli pisanych w samotności, nie tylko pokazują burzliwą historię tego człowieka, jego trwające przez całe życie poszukiwania i wrażliwość poetycką i artystyczną, ale także są szkołą kontemplacji i modlitwy. „Choćby człowiek i jego świat zdawał się bardziej wykolejony i pogrążał się w największą rozpacz, póki pozostaje człowiekiem, jego własna ludzka natura nie przestaje mu mówić, że życie musi mieć jakiś sens – pisał Merton. I dalej: „Nasze życie, jako indywidualnych jednostek, jak i członków rasy wiecznie niespokojnej i w trudzie zdobywającej sobie świat, wykazuje nam jednak, że nasza egzystencja musi mieć jakiś sens. Część tego sensu jest jeszcze dla nas zakryta. Celem naszego życia jest poznanie go w całości i ułożenie według niego swojego istnienia. Mamy więc coś, dla czego warto jest żyć”. Twierdził też, że „tylko miłość niesamolubna przetrwa” i że „nie znajdziemy nigdy szczęścia, szukając go wyłącznie dla siebie”.

Fascynujące jest dla mnie to, że pisał o tym wszystkim człowiek, którego życie, z własnego wyboru, było życiem w samotności. Trapiści należą do zakonów mniszych. A mnich, od łacińskiego słowa monos, oznacza kogoś, kto jest sam. Samotność ta ma stworzyć miejsce dla lepszego spotkania z Bogiem. Modlitwa, będąca liturgicznym śpiewem psalmów, uwielbieniem Boga, rozpoczyna się w opactwie już o 3.15 nad ranem. Później jeszcze sześć razy mnisi gromadzą się w kościele na modlitwie. A poza tym – cisza. Wielka cisza. I w zakonnej celi lub domku eremickim na rozległym terenie klasztoru, i przy pracy, nawet jeśli jest wykonywana wspólnie. Są tylko chwile, w których mnisi mówią. I wtedy widać, jak wiele w nich radości, pokoju i realizmu. W Gethsemani na próżno szukać zasięgu sieci komórkowej. O Internet też nie tak łatwo. Jest samotność, która nie jest osamotnieniem.

Kiedy przed laty słuchałem kazania mojego proboszcza nie myślałem, że kiedykolwiek będę w miejscu, w którym żył i tworzył Merton. Okazuje się jednak, że marzenia się spełniają. Stojąc na grobie niespokojnego mnicha, którego tajemniczej śmierci w hotelu w Bangkoku w 1968 roku do dziś nie wyjaśniono pomyślałem, że chociaż przeżył tylko 53 lata, z czego wiele w samotności, to zrobił i wciąż robi wiele, wszak jego książki wciąż są wznawiane. „Nikt nie jest samotną wyspą”, to zdanie, także dzisiaj, w erze „globalnej wioski”, z wirtualnymi relacjami, jest wciąż aktualnym przypomnieniem i wyzwaniem.

ks. Łukasz Kleczka

fot.pixabay.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama