Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 12:14
Reklama KD Market

Pierwszy błąd, pierwszy oddech

Jednym z największych błędów premier Beaty Szydło było złożenie w expose zapowiedzi, że swe główne zamierzenia – w tym tak legislacyjnie skomplikowane, jak obniżenie wieku emerytalnego – zrealizuje w ciągu stu pierwszych dni urzędowania. Od początku wiadomo było każdemu, kto zetknął się z materią rządzenia, że to niewykonalne. Choćby dlatego, że obowiązują procedury przyjmowania i konsultowania nowych ustaw. Oczywiście, w dużym stopniu są one bzdurną, biurokratyczną mitręgą, częścią ustanowionego przed laty w Magdalence projektu państwa-atrapy, które nawet gdyby chciało, nie jest w stanie przeciwstawić się takim poczynaniom postkomunistycznej oligarchii jak u zarania „uwłaszczenie nomenklatury”, a obecnie masowe wyłudzania VAT, unikanie opodatkowania i wyprowadzanie zysków do Luksemburga lub rajów podatkowych. Ale są i trzeba je najpierw zmienić – wedle obowiązującej procedury, a więc zajmie to grubo ponad sto dni – albo obchodzić. To ostatnie jest możliwe (np. znacznie przyśpiesza „procedowanie” zgłaszanie ustaw jako inicjatyw poselskich, zamiast przedłożeń rządowych), ale każde skorzystanie z tej możliwości wywołuje falę krytyki i powoduje zaniepokojenie opinii publicznej.

Problem nie tylko w procedurach. W kilku swych sztandarowych projektach, dziś nie ma co do tego wątpliwości, PiS nie był do końca zdecydowany, co właściwie chce osiągnąć, albo nie przemyślał zawczasu, jak osiągnąć to, co chce. Tak jest na przykład z obiecaną „frankowiczom” ustawą o kredytach w obcej walucie, ze sztandarową dopłatą 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko, ze zmianami w służbie zdrowia… Liderzy PiS-u tłumaczą dziś, że nie było możliwe przygotowanie szczegółowych projektów w czasie, gdy, jako opozycja, nie mieli żadnego dostępu do istotnych danych na przykład o stanie finansów państwa. To prawda – ale czy premier składając swą obietnicę o tym nie wiedziała?

I czy nie wiedziała, że skutkiem nierozsądnie ciasnego zakreślenia horyzontu czasowego „dobrej zmiany” będzie żywiołowy hejt opozycji i sprzyjających jej – a nadal dominujących na rynku – mediów? Komunikacja masowa to w ogóle najpoważniejsza jak na razie bolączka PiS-u. W tej partii nie widać w ogóle świadomości, że każde posunięcie trzeba tłumaczyć wyborcom, wszystko robić tak, aby ludzie wiedzieli, o co rządowi chodzi, i w żadnym wypadku nie poczuli się oszukiwani, lekceważeni czy manipulowani. Niestety, w PiS-ie jest tak, że jak Komendant czegoś nie nakaże, to tego nie ma – a Komendant jest człowiekiem z ery przedtelewizyjnej i politykę rozumie wyłącznie jako dziedzinę gabinetową.

Tak czy owak, niewczesna zapowiedź premier sprzed stu dni pozwala dziś krytykom rządu przemykać się nad rzeczywistym bilansem jego pierwszych posunięć, a skupiać na „niedotrzymanych obietnicach”. Tymczasem bilans pierwszych stu dni nie wypada źle – było oczywiście sporo zamieszania, jak to z nowicjuszami zwykle, ale nowy rząd zaczął swe działania sprawniej niż poprzednie. Po części jest to zresztą zasługą nie tyle premier i ministrów, co sytuacji – pamiętajmy, że to pierwszy w dziejach III RP gabinet niekoalicyjny, mogący być zawsze pewnym parlamentarnego zaplecza.

Jedyne racjonalne wyjaśnienie błędu popełnionego w expose jest moim zdaniem takie, że premier dopuściła się „bajerowania” wyborców mając świadomość, iż opozycja podejmie rozpaczliwą próbę zdestabilizowania sytuacji i odwrócenia wyniku wyborów na drodze pozakonstytucyjnej. To się rzeczywiście stało – z próbą rewolty ulicznej i użyciem nacisków międzynarodowych włącznie. Wyborcy, jak na razie, pozostali przy swym wyborze, a siła rokoszu słabnie, można więc powiedzieć, że rząd chwycił pierwszy oddech i trzyma się mocno. I to jest największy sukces jego pierwszych stu dni.

Rafał A. Ziemkiewicz

Na zdjęciu: Beata Szydło fot.Laurent Dubrule/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama