Ale i tak, mimo łagodności aury i niskich rachunków za ogrzewanie, dopadł mnie zimowy dół. Niby standard w połowie lutego, w Chicago, mieście sezonowej depresji, meteopatów i zmutowanych wirusów grypy. Wytrenowany w samoobserwacji wiem jednak, że to nie tylko zima. Ostatnie miesiące dały Polakom w kość, nam na obczyźnie również. Takich podziałów jeszcze w narodzie nie widziałem. Sytuacja przypomina trochę Kraków, gdzie mieszkałem przez kilka lat przed emigracją i gdzie w najmniej spodziewanym momencie mogło paść pytanie: „za kim jesteś?”, a reakcja na odpowiedź mogła być bynajmniej niesportowa.
Ostatnio miałem okazję obserwować część wizyty wicemnistra spraw zagranicznych Jana Dziadziczaka. Było nudno, przewidywalnie i patetycznie. Ale nagle minister, niby od niechcenia zaszachował stwierdzeniem, że „będziemy współpracować z dobrymi polonijnymi mediami”, szczególnie akcentując złowieszczo brzmiące „dobrymi”. Czyli takimi, które przed władzuchną pozostają w permanentnym zgięciu. Polonijny medialny wyścig o miano partyjnego funkcjonariusza numer jeden trwa. Czołówki, która jest o parę długości mikrofonów i piór przed peletonem przedstawiać nie trzeba. Wystarczy włączyć radio albo poczytać, dziennikarskie formy zanikają, ustępując miejsca zwykłej prymitywnej propagandzie. Kłamstwa powtarzane tysiąc razy stają się obowiązująca wykładnią, a część mediów zamiast analizować i komentować rzeczywistość skupia się na codziennym jej zaklinaniu. Na wzmacnianiu dogmatów, bo nasze polonijne myślenie dogmatem stoi. Dlatego o żadnej dyskusji nie ma mowy, nikomu nie zależy, aby się wzajemnie zrozumieć, te same niby pojęcia, jak „wolność”, „demokracja” czy „sprawiedliwość” w zależności od wyznawanego dogmatu, znaczą coś zupełnie innego.
Jak głosi mądre przysłowie: „jeszcze się taki nie urodził, coby wszystkim dogodził”. Prawda, ale jakoś tak się porobiło, że strach do bliźniego gębę otworzyć, nie mówiąc o pisaniu na bieżące tematy. Weźmy taki KOD. Zjawisko, które w Chicago zaistniało i wzbudza wiele, często skrajnych emocji. Albo zainteresowanie zagranicy zmianami w Polsce. Okazuje się, że to tematy tabu, w polonijnych mediach nie uświadczysz, chyba że w kontekście spisku i wroga, którego trzeba zdeptać albo wyszydzić. Byłem na demonstracji KOD-u przed konsulatem zrobić relację dla gazety. Kilka dni później zadzwonił czytelnik, który przywitał mnie słowami: „My wiemy kim Pan jest. Pan jest z KOD-u”. Nie pomogły tłumaczenia. Klamka zapadła. I jak tu pisać? Coraz więcej pojawia się takich tematycznych min. Jak zrobić wywiad z amerykanistą, socjolożką, badaczem islamu? Wszystko jest odczytywane jako polityczna deklaracja, ba, prowokacja i celowe działanie na szkodę. Wystarczy poruszyć niewygodny temat, by zyskać łatkę „niedobrych mediów”. A za chwilę może i wrogich.
W redakcji często przywołujemy śmieszną anegdotę o strajku bułgarskich policjantów. Taki temat bowiem poszedł kilka lat temu na pierwszej stronie naszej gazety. Siedziałbym całą noc i cały dzień, i niczego bardziej absurdalnego bym nie wymyślił. To się nazywa neutralne i hiperbezpieczne dziennikarstwo. Ostatnio przetrząsając PAP natrafiłem na podobną perełkę: „Krajowa śruta rzepakowa nie jest wykorzystywana”. Gdybym tylko mógł, dałbym ten tytuł, wielkimi literami na pierwszą stronę, w numerze, który trzymacie w rękach. Może w ten sposób pokazalibyśmy, że jesteśmy „dobre media”.
Całe szczęście, że wszystko co nas otacza charakteryzuje się cyklicznością. Pogoda, nastrój, polityka też. Jaskółki ćwierkają, że podobno nadciąga normalizacja. Polityczna wycinka dobiega końca, przyczółki przejęte, stanowiska rozdane. Znów będzie przepięknie, znów będzie normalnie. A nawet jak nie, to przynajmniej będzie wiosna.
Grzegorz Dziedzic
Na zdjęciu: Radiowóz bułgarskiej policji fot.polskieradio.pl