David Brooks jest znanym i cenionym komentatorem dziennika "The New York Times". Posiada zapatrywania zdecydowanie konserwatywne i często w swoich ocenach podkreśla, że z prezydentem Barackiem Obamą bardzo rzadko się zgadza, a jeśli nawet, to zwykle tylko częściowo. Dość zdumiewające jest zatem to, że Brooks opublikował ostatnio artykuł pod intrygującym tytułem "Tęsknię za Barackiem Obamą".
Nie oznacza to, że nagle doszło o u niego do jakiejś wewnętrznej rewolucji politycznej i światopoglądowej. Brooks twierdzi jedynie, że dotychczasowy przebieg prezydenckiej kampanii wyborczej powoduje u niego narastającą tęsknotę za niektórymi cechami, jakie jego zdaniem zdradza obecny prezydent. Wymienia między innymi uczciwość, godność, humanitaryzm, poważanie w stosunku do innych, poszanowanie dla ludzi wyrażających zróżnicowane poglądy, rozwagę przy podejmowaniu ważnych decyzji, optymizm oraz opanowanie w trudnych sytuacjach. Brooks uważa po prostu, że Obama jest człowiekiem obdarzonym swoistą klasą, dobrymi manierami i elegancją.
Wszystko to nie zmienia oczywiście faktu, że nowojorski komentator w żaden sposób nie popiera prowadzonej przez Biały Dom polityki. Nie ma zamiaru tęsknić za ideologią Obamy, lecz wyłącznie za jego charakterem. A tęsknota ta zrodziła się u niego na podstawie kociokwiku wyborczego, w ramach którego niektórzy kandydaci prześcigają się we wrzaskliwości, bezczelności, napastliwości, a czasami wręcz w zwykłej głupocie. Na wiecach i w czasie telewizyjnych debat ludzie ci roztaczają przed nami katastroficzne wizje Ameryki balansującej na skraju upadku, podczas gdy w rzeczywistości nad przepaścią znajduje się amerykańska polityka, coraz bardziej wyzuta z niezbędnej, szczególnie na szczeblu prezydenckim, godności i rozwagi. Przestrzegane skrupulatnie od lat zasady prowadzenia walki wyborczej zostały w tym roku lekceważąco wyrzucone do kosza na korzyść idiotycznej wolnoamerykanki, w ramach której wszystko jest dozwolone i tolerowane.
Legendarny przewodniczący Kongresu Tip O'Neill powiedział kiedyś, że prezydentem USA może być człowiek o dowolnych poglądach, ale winien to być ktoś, z kim każdy poszedłby chętnie na piwo, by rozsądnie pogadać na dowolnie wybrane tematy. Należy ubolewać nad faktem, że testu tego nie zdaje zdecydowana większość obecnych kandydatów prezydenckich, czyli że wraz z odejściem Obamy na piwo nie będzie z kim pójść. W USA doszło do niebezpiecznej dewaluacji politycznych standardów i zaślepionej radykalizacji poglądów. Jest to tym smutniejsze, że Amerykanie od wielu lat w większości identyfikowali się z pozycjami umiarkowanymi i centrystycznymi. Dziś w tym centrum zieje pustką, a w dwóch głównych partiach kraju nie byłoby właściwie miejsca dla takich ludzi jak Ronald Reagan, czy John F. Kennedy.
Mówi się często, że elektorat marzy w tym roku o zainstalowaniu w Białym Domu jakiegoś człowieka "z zewnątrz", mało związanego z waszyngtońskimi układami. Stąd zapewne tak duża popularność Donalda Trumpa. Są to jednak niemożliwe do zrealizowania mrzonki, gdyż nowy prezydent będzie miał do czynienia z tak samo sparaliżowanym Kongresem jak ten obecny. I na domiar złego w Oval Office nie będzie zapewne ani stylu, ani elegancji.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Barack Obama fot.Shawn Thew/EPA
Reklama