Wygrać amerykański rajd udało się do tej pory tylko legendarnemu Sobiesławowi Zasadzie. Było to kilkadziesiąt lat temu. Od tamtej pory żadnen polski kierowca nie poszedł w jego ślady. Do niedzieli, bo właśnie wtedy ogłoszono wyniki pierwszej eliminacji rajdowych mistrzostw USA. Klasyfikację generalną Sno*Drift Rally 2016 wygrał Piotr Fetela z pilotem Dominikiem Jóźwiakiem na 1998 Subaru Impreza STi, wyprzedzając drugiego na mecie Troya Millera o... 0.6 sekundy. Na doskonałym siódmym miejscu ukończyli rajd Arkadiusz Gruszka z Łukaszem Wrońskim na 2014 Mitsubishi Mirage RS.
- Jechałem do Michigan napompowany pozytywną energią – mówi Piotr Fetela. – Wiedziałem, że stać mnie na spektakulare osiągnięcie. Miałem świadomość tego, że to, co robiłem do tej pory, że nie odpuszczałem, że byłem konsekwentny w końcu zaowocuje, spełni moje marzenia, bo nie ukrywam, że wygranie rajdu takim marzeniem właśnie było.
Niewiele brakowało, by nie wziął udziału w inauguracyjnych eliminacjach. Volkswagen Polo, na którym w tym sezonie będzie się ścigał, nie był jeszcze gotowy. W pewnym momencie zabrakło pieniędzy na niezmiernie kosztowne części. Postanowił jeszcze raz odkurzuć 1998 Subaru Imprezę STI.
- Decyzja została podjęta na kilkanaście dni przed zawodami. Od tego czasu rozpoczął się wyścig z czasem. Nieprzespane noce, karkołomne wyczyny mechaników. Udało się. Ruszyliśmy w drogę z wieloma niewiadomymi, z wiarą osiągnięcia jak najlepszego wyniku, ale bez konkretnych planów, bo takich nie można było robić, nie wiedząc do końca jak spisze się samochód, który w ostatnim sezonie został poddany tak dużym obciążeniom. Nie przypuszczałem, że wygram, a jednak – dodaje najlepszy polonijny rajdowiec.
Po pierwszym dniu prowadził Lauchlin O’Sullivan przed Troyem Millerem. Fetela był na trzecim miejscu. O wszystkim miały zadecydować niedzielne odcinki specjalne, których było aż jedenaście.
- Na drugiej pętli nie ustrzegliśmy się kilku błędów, raz cofanie na nawrocie, innym razem obróciło nas. Samochód zgasł na podtrzymaniu turbo, a później nie chciał zapalić. To kosztowało sporo cennego czasu, ale nie marudziliśmy. Trzecie miejsce w „generalce” było całkiem niezłe, a przecież w niedzielę było jedenaście odcinków specjalnych, które mogły klasyfikację przewrócić do góry nogami – mówi z nadzieją brązowy medalista ubiegłorocznych mistrzostw USA.
I przewróciły, chociaż niewiele brakowało, by on sam nie padł ofiarą tego „przewrotu”.
- W pewnym momencie z prawego tylnego amortyzatora wylał się olej. Mechanicy nie mogli sobie z tym poradzić, bo nie było zapasowego. Wtedy myśl o zwycięstwie zaczęła umierać, chcieliśmy tylko dojechać do mety, mając nadzieję, że zdołamy utrzymać trzecie miejsce. I wtedy uśmiechnęło się do nas szczęście, ale przecież ono zawsze sprzyja lepszym. Trzynasty odcinek specjalny okazał się pechowy dla liderującego Lauchlina O’Sullivana. Przeszarżował, wypadł z trasy, wylądował w głębokiej zaspie śnieżnej i zanim go z niej odkopali, byliśmy daleko przed nim. Kolejny „oes” był z kolej niesprzyjający dla Troya Millera. Popełnił poważny błąd, który skutkował utratą prowadzenia. Jednak żeby było sprawiedliwie i po równo, na kolejnym odcinku specjalnym została uszkodzona skrzynia biegów mojego Subaru, co sprawiło, że mogłem korzystać tylko z trzech biegów. Na nawierzchni pokrytej śniegiem, na której od spodu wychodził lód, sprawiający, że przyczepność była praktycznie zerowa, brak czwartego biegu był wyrokiem. Jechaliśmy w ogromnym stresie, wiedząc, że nawet najdrobniejszy błąd może zakończyć się wypadnięciem z trasy. Udało się, nie daliśmy się wyprzedzić, dojechaliśmy do mety szybciej od Millera o zaledwie 0.6 sekundy. Jeszcze nikt w historii rajdów amerykańskich nie zwyciężył różnicą czasu porównywalną do mrugnięcia powieki – podkreśla z satysfakcją.
Zwycięstwem w Michigan Fetela potwierdził, że jego ubiegłoroczne trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej rajdowych mistrzostw USA nie było dziełem przypadku, że wciąż się rozwija, robi postępy, nabiera coraz większej pewności.
- Po każdym odcinku specjalnym jestem bogatszy o kolejne doświadczenie. To wszystko trzeba wyjeździć. Tego nie uczą w książkach, nie wykładają na uniwersytetach. Jestem człowiekiem, który wyciąga wnioski, uczę się na popełnionych błędach, słucham opinii innych, jestem otwarty na rady i sugestie. Mam nadzieję, że wyczerpałem też limit pecha, który w przeszłości lubił mi towarzyszyć. I jeszcze jedno, mam znakomitego pilota. Bez Dominika Jóźwiaka tego rajdu na pewno bym nie wygrał – dodaje zwycięzca Sno*Drift Rally.
Nie tylko pilot miał swój udział w historycznym triumfie Feteli. Nie sposób nie wspomnieć o pozostałych, dzięki którym sukces stał się faktem.
- Rajdy to ekstremalny sport, który praktycznie nie posiada granicy błędu. Na końcowy wynik wpływa kilka kluczowych czynników. Samochód, kierowca i pilot, mechanicy, osoby odpowiedzialne za logistykę i marketing i sponsorzy, bez których nie można ani nic zaplanować, ani ruszyć z miejsca. Dlatego nie sposób nie wspomnieć o mechanikach Wojciechu Burku i Łukaszu Ryszardzie Żołędziu, o firmach-sponsorach: European Doors Inc, B&M Auto Collision Center, Horizon Restoration, Green Apu. To, że teraz mogę dzielić się wrażeniami ze Snow*Drift Rally jest ich wielką zasługą – kończy Piotr Fetela.
Dariusz Cisowski
Reklama