W bratysławskiej katedrze Świętego Marcina – przez wieki tradycyjnym miejscu koronacji królów… nie, nie Słowacji, tylko Węgier (ach, ta pokręcona historia środkowej Europy – Pozsony, Preszburg, Bratislawa, same nazwy trudno takiemu na przykład Amerykaninowi spamiętać, a co dopiero zrozumieć, po co ich jednemu miastu było aż tyle) – wielki, ustawiony blisko ołtarza posąg przypomina przypisywany patronowi świątyni miłosierny czyn. Święty przecina na nim mieczem swój płaszcz na pół, aby połową obdarować proszącego o jałmużnę, półnagiego żebraka.
Dlaczego wielki święty daje żebrakowi tylko pół swojego płaszcza? Czy nie byłby jeszcze świętszy, gdyby zamiast niszczyć przyodziewek, oddał go żebrakowi w całości?
Otóż właśnie nie. Przyszły biskup Tour wiedział, że jeśli nie wspomoże żebraka, ten umrze z chłodu – ale jeśli odda mu cały płaszcz, to z kolei sam zamarznie. Postąpił więc nie tylko miłosiernie, ale i roztropnie, i to właśnie –symboliczne połączenie dwóch chrześcijańskich cnót – sprawiło, że jego uczynek stał się jednym z ulubionych motywów średniowiecznej hagiografii. Ku nauce maluczkich: trzeba potrzebującym pomagać, ale z głową!
W nauce Kościoła katolickiego realizuje się to wskazanie w pojęciu „ordo caritatis” – porządek miłosierdzia. Jesteśmy zobowiązani kochać bliźniego swego jak siebie samego (a więc nie wolno nam gardzić samymi sobą czy szkodzić sobie samym, ani nawet kochać siebie samych mniej niż bliźniego), ale obowiązek ten realizowany być powinien w pewnym sensownym porządku. Przede wszystkim trzeba zadbać o swoich najbliższych, potem o tych żyjących w tej samej wspólnocie – i tak dalej. Jeśli ktoś nie dba o własnych starych rodziców albo małe dzieci, bo wszystkie pieniądze oddaje na wspieranie mieszkańców odległych kontynentów – to diabła warte takie miłosierdzie, wrót do raju na pewno ono nie otwiera.
Te oczywistości, przywołane widokiem posągu w bratysławskiej katedrze – nie taję, że akurat przypadek rzucił mnie do tego pięknego miasta – trzeba dziś wbijać Europejczykom do głów szczególnie usilnie, jako odtrutkę na pseudoszlachetną demagogię eurokratów i lewicowych salonów, odpowiedzialnych za sprowadzenie na Stary Kontynent nieszczęścia masowej imigracji. Gdy bowiem Angela Merkel i różni jej akolici usiłują protestującym zamknąć gęby „chrześcijańskim miłosierdziem” – jest to wyjątkowo nikczemne i podłe nadużycie, porównywalne tylko z demagogią Michnika i Mazowieckiego, broniących u zarania III RP „chrześcijańskim wybaczeniem” komunistycznych zbrodniarzy przed osądzeniem ich zbrodni i odebraniem zagrabionych majątków.
Jakikolwiek cel przyświecał Niemcom i Komisji Europejskiej, gdy w ubiegłym roku uruchamiały nagonkę na starające się wypełnić swoje prawne zobowiązania Węgry i jednostronnie unieważniały „protokół dubliński” – nie miało to nic wspólnego z chrześcijaństwem ani z miłosierdziem, i jeśli ktoś dał sobie to wmówić, to jest zwyczajnie głupi. Osobiście upewniam się z każdym miesiącem, że – jak twierdziłem od razu, na początku – za całym szaleństwem stał przebiegły plan rządu Niemiec i brukselskiej eurokracji, mający skruszyć opór państw narodowych, szczególnie państw naszego regionu, przed narzucaniem im woli unijnych potęg.
W języku Kościoła to, co zrobiła kanclerz Merkel, ukrywając prawdziwe motywy swojego działania pod obłudnymi wezwaniami w Parlamencie Europejskim „musimy pokazać, że jesteśmy chrześcijanami”, nazywa się świętokradztwem i zalicza się do grzechów ciężkich. I można powiedzieć, że w tym wypadku przysłowie „Pan Bóg nierychliwy” nie sprawdziło się. Każdy, kto na bieżąco śledzi wydarzenia w Niemczech i innych krajach zachodniej Europy, nie może mieć wątpliwości, że kara spadła na nie bardzo szybko.
Rafał A. Ziemkiewicz
Na zdjęciu: Katedra św. Marcina w Bratysławie fot.Wikipedia
Reklama