W poświątecznym tygodniu, moi przyjaciele z Rzymu zamieścili na profilu facebookowym filmik z urodzin kobiety o imieniu Benita. Mężczyzna w średnim wieku zaprasza jubilatkę do tańca. W rytm muzyki, krok za krokiem, zaczynają tańczyć. Uczestnicy urodzinowego przyjęcia przyklaskują, nikt jednak nawet przez chwilę nie zamierza zakłócić tego bardzo wyjątkowego tańca. Czemu? Bo pląsająca Benita świętuje właśnie swoje 105 urodziny! I chociaż taneczny krok już nie ten co kiedyś, tancerka jest serdecznie uśmiechnięta, świadoma każdego ruchu, szczęśliwa. Benita jest Węgierką, katolicką zakonnicą. Całe życie poświęciła innym. „Najmłodsza duchem, choć najstarsza wiekiem” – mówią o niej siostry. Benita. Osoba o tym imieniu jest szczęśliwa i bardzo łatwo nawiązuje relacje z innymi, obdzielając je szczęściem i podnosząc na duchu. Siostrę Benitę poznałem wiele lat temu. Wtedy, będąc już po dziewięćdziesiątce, lubiła ubierać swoje tradycyjne węgierskie stroje i tańczyć, rozweselając innych.
Z upływem lat, ludzie będący w wieku określanym przez młodych mianem „starego”, stają się coraz „młodsi”. Przekraczamy kolejne granice etapów życia, dochodząc do starości. Ludzie, którzy żyją już trochę dłużej i mówią o sobie „wcześniej urodzeni”, często patrzą na jesień życia z lękiem i smutkiem, albo twierdzą, że lepiej umrzeć wcześniej, bo po co się męczyć. Utarło się powiedzenie, że „starość się Panu Bogu nie udała”. Czy jednak musi być ono prawdziwe? Czy nie może być tak, że starość będzie bardzo udanym i szczęśliwym etapem życia? Nie zamierzam podawać recepty na udaną starość. Sam dopiero co wszedłem w wiek dojrzały. Jestem jednak przekonany o tym, że raz po raz dobrze jest pomyśleć o starości, nie tylko swojej, ale także o ludziach starszych żyjących obok nas.
Żeby starość była szczęśliwa, trzeba by ją najpierw zaakceptować. Przyjąć jako normalną kolej rzeczy. Ucieczka przed starzeniem się jest ucieczką donikąd, formą oszustwa, które i tak zostanie namierzone. Myślę tu o starości fizycznej, bo można być fizycznie starszym, a przy tym młodym duchem, młodym intelektualnie i emocjonalnie. To wszystko zależy od tego, czy patrzę na życie pozytywnie i optymistycznie, niezależnie od sytuacji i wydarzeń, czy potrafię uśmiechać się do innych, wcześniej uśmiechając się do samego siebie, czy wiem w końcu, że trudności, słabsze dni, porażki, są czymś, co się przeżywa, zwycięża. Czymś co mija. Życie przeżywane świadomie, realistycznie, to jest to, co pomaga w akceptacji siebie i kolejnych etapów życia. Kiedy nie mówię sobie, że wiem już wystarczająco dużo, albo nawet wszystko, ale ciągle poszukuję, czytam, studiuję, obserwuję i zastanawiam się, jednym słowem – myślę. Kiedy nie stronię od ludzi, ale znajduję czas na to, by z nimi pobyć, spotkać się, posłuchać, porozmawiać. Kiedy dla innych nie jestem arbitrem osądzającym ich postępowanie i „te zepsute czasy”, ale życzliwie wysłuchując, daję poczucie bezpieczeństwa i dzielę się doświadczeniem. Wtedy staje się prawdą powiedzenie, że z człowiekiem, jak z winem, im starsze, tym lepsze. Nawet, gdy doświadczenie bólu i chorób czasami chce ten smak zepsuć. Dzielne ich przyjmowanie i znoszenie nie pozwala na szybkie zgorzknienie.
Jest jeszcze coś. Boli mnie to, jak traktuje się osoby starsze w rodzinie, w społeczeństwie. Specjalne domy dla starszych są często miejscami bardzo smutnymi. Bo nic tak nie boli, jak osamotnienie, poczucie bycia odrzuconym i niepotrzebnym. To jest zresztą osobny, duży temat. Brak dziadków w domu powoduje, że ten dom staje się niepełny. Kogoś ważnego brakuje. Siłą siostry Benity i każdego starszego człowieka są jego bliscy. Jest miłość. Taka po prostu, wdzięczna i serdeczna, która traktuje drugiego bardzo zwyczajnie, bez względu na wiek i okoliczności. Osobiście bardzo cenię sobie starszych ludzi i nie wyobrażam sobie życia bez nich. To pomaga także mnie samemu w przyjmowaniu kolejnego roku nie jako przekleństwa, ale jako czegoś naturalnego, co nie zwalnia mnie z życiowej aktywności, a czyni bardziej doświadczonym. I szczęśliwym.
Ks. Łukasz Kleczka
fot.Unsplash/pixabay.com
Reklama