Każdy nowy rok jest przekroczeniem granicy czasu, kiedy kończy się stare a zaczyna nowe. Lubię to coroczne przejście, które wiąże się ze zmianą kalendarzy. Nie wyrzucam starych, bo jest w nich zapisana jakaś część historii, która tworzyła moje życie. Kronika życia skrupulatnie wypełniana spotkaniami, sprawami do załatwienia i tymi, które zostały wykonane. Gdzieś między wierszami są też zapisane, sympatycznym atramentem, radosne i trudne chwile, moje sukcesy i porażki, wzloty i upadki. I pomimo tego, że do dyspozycji mam elektroniczne kalendarze, to jednak wciąż przywiązany jestem do tych tradycyjnych. Trochę tak, jakby miały one duszę i żyły. Bo przecież żyją, historią mojego życia.
Zanim schowam w szufladzie stare kalendarze, przeglądam je dzień po dniu. Próbuję robić bilans mojego życia. Zatrzymuję się przy datach, które przypominają mi ludzi i miejsca. Dziękuję. Tak, dziękuję. Nie zastanawiam się długo, nie rozpamiętuję trudnych momentów, nie roztkliwiam się rzewnie. Przecież to już było. Próbuję wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość. Jakąś mądrość, żeby móc kontynuować to, co dobre i nie popełniać znowu tych samych błędów. Taki rozrachunek z kończącym się rokiem. Najważniejsze jednak, by dziękować. Za wszystko.
Miłe są sukcesy, a jakże! Zbieranie życiowych trofeów tworzy piękną galerię, w której czuję się dumny z siebie. Mogę się pochwalić. Pogratulować sobie, poczuć się dobrze. Buduje ona doświadczenie, czyni mnie specjalistą od wielu życiowych spraw. Mądrość życia. Każdy ma taką osobistą galerię sukcesów.
A co z porażkami? Przecież nie tylko nie można o nich zapomnieć, wymazać z pamięci, uciec. Najpierw trzeba je umieć przeżyć. Podobnie jak każdy mniejszy czy większy kryzys. Porażki mogą nauczyć bardzo wiele. Pod warunkiem, że się z tej lekcji skorzysta. One przecież nie tylko odkrywają moją słabość, czasami bezsilność, bezmyślność, naiwność i inne wady. One w efekcie pokazują mi, że to wszystko może stać się początkiem prawdziwego wzrostu, dojrzewania, przemiany. Dlatego nie trzeba od nich uciekać. One też są już faktem, który przeszedł do historii. Są też wspomnienia bolesne. Zwłaszcza te, które związane są ze stratą. Śmierć ukochanej osoby, rozstania, odejścia, rany. Czasami są to też nagłe i dotkliwe straty materialne, choć te powinny mniej boleć, zawsze przecież można je odzyskać. Bólu straty nie da się ukoić tak po prostu. Ten ból trzeba przeżyć i się z nim pogodzić. A miejsce, w którym powstała pustka, dobrze jest wypełnić dobrym wspomnieniem, serdeczną pamięcią, która ma w sobie prześwitujące wciąż promienie miłości.
Historia kończącego się roku. W życiu każdego człowieka inna, zawsze bardzo osobista, jedyna i niepowtarzalna. Historia, za którą przede wszystkim dziękuję i jeszcze raz dziękuję. „Wdzięczność jest pamięcią serca”, przeczytałem kiedyś na plakacie. Tę pamięć serca zachowuję, pomimo upływu lat. Ta pamięć zapisana jest w kolejnych kalendarzach. Odkrywam coś takiego, że im więcej dziękuję za wszystko, tym bardziej czuję się wolny, zdystansowany i spokojny. Im więcej wdzięczności, tym więcej pokoju we mnie. Taka mądra wdzięczność jest matką mądrości życia i doświadczenia, z którym wchodzę w nowy rok.
Otwieram nowy kalendarz. Jeden zawieszam na ścianie, drugi mam zawsze przy sobie. Wpisuję najważniejsze zaplanowane w nowym roku sprawy. Jestem pełen nadziei, że ten nowy czas będzie spełniony. Tak jak ten, który się właśnie skończył. Podkreślam: spełniony, świadomie unikając słowa dobry. Bo dla mnie dobry, znaczy spełniony. I szczęśliwy też znaczy spełniony. Patrzę do przodu na dwanaście zbliżających się miesięcy. I już dziękuję za czas, w którym mogę żyć i który wypełniam także moim życiem. Nie narzekam, nie wzdycham mówiąc, że „ciężkie czasy” i „ciężki rok” przede mną. Uśmiecham się do tego nowego roku, jak do małego dziecka, które nieporadnie stawia pierwsze kroki. Jest moc!
Z tej perspektywy życzę i sobie, i wszystkim Czytelnikom spełnionego, to znaczy szczęśliwego Nowego 2016 Roku!
ks. Łukasz Kleczka
fot.diego_torres/pixabay.com
Reklama