Otwarły się Drzwi Miłosierdzia! Między innymi na chicagowskim Jackowie, u św. Ferdynanda czy u cystersów „na górce”. Tak sobie pomyślałem, że skoro nie planuję w nadchodzącym roku pielgrzymować do Rzymu, gdzie są najważniejsze dla katolików kościoły, skorzystam z przywileju, który papież Franciszek dał na ten rok, żeby „święte drzwi miłosierdzia” przekraczać w lokalnych katedrach, wyznaczonych przez biskupa kościołach, a także w szpitalach, klasztorach. Oczywiście, że takie przejście jest tylko symbolem. Kiedy jednak pomyślę sobie, że na przykład wyjazd, czy wyjście do takiego specjalnie wyznaczonego kościoła wiąże się z jakimś wyrzeczeniem, trudem, poświęceniem czasu, jest to prawdziwa pielgrzymka! Bynajmniej nie tylko po to, żeby sobie przejść przez jakieś tam dziwnie oznaczone drzwi, ale po to, żeby tuż za progiem znaleźć chwilę na osobistą modlitwę, adorację, medytację, spowiedź czy udział we mszy świętej.
Jako wierzący katolik, ksiądz i zakonnik, postanowiłem bardzo osobiście podejść do Roku Miłosierdzia. Bo w końcu jest on po coś. Jest czymś ważnym. Jest szansą. Tak, szansą na to, żeby się chociaż trochę nawrócić i zmienić. Samemu nie daję rady, jestem za słaby, choć zawsze lubiłem grać twardziela, macho. Ale jest Miłosierdzie! I to daje mi odwagę i mobilizację. Bo ja naprawdę chcę! Mam dość swojej bylejakości. I mam dość bylejakości u innych. Takiego ciągłego tumiwisizmu. Takiego „wszystko mi jedno” i żyję „z dnia na dzień”. Czy mi się uda? Nie wiem. Ale ufam. Ufam, że tak! Wszak myśląc o Miłosierdziu Bożym modlę się: „Jezu, ufam Tobie!”. Lubię tę modlitwę. Bo ona jest cichym wyznaniem przyjaciela Przyjacielowi: ufam Tobie! Bo wiem, naprawdę wiem, że mnie kochasz i że jestem dla Ciebie ważny!
Kiedy myślę o miłosierdziu Boga, to zawiesić chcę myślenie, takie przeintelektualizowanie wiary i wszystkiego w ogóle. Pozwalam sobie na czułość. Bo odkrywam, jaki czuły wobec mnie, człowieka, jest On! Czułość nie jest łatwa, ale jest możliwa. I jest potrzebna. Jestem przekonany, że w każdym, nawet pozornie najgorszym człowieku, jest wielka potrzeba, głód czułości! Żeby się przytulić, żeby poczuć się bezpiecznie, żeby być wysłuchanym, wzmocnionym, umotywowanym do nowego. Żeby ten ktoś mi przebaczył i pomimo moich zdrad i niewierności powiedział mi, że mi to zapomina i daje mi nową szansę, bo mnie nie przestał kochać. To jest Miłosierdzie! I taki jest Miłosierny Bóg. Miłosierny Ojciec. Miłosierny Jezus. I Miłosierny Duch. I jeszcze pomaga w tej drodze ku Miłosiernemu, Matka Miłosierdzia. I święci, którzy tak bardzo z Miłosierdzia czerpali, mieli go tak dużo w sobie, że zupełnie bezinteresownie rozdawali je innym. W konkretnych uczynkach miłosierdzia.
Jak zatem planuję dla siebie ten rok? Na pewno chcę się więcej modlić. Ale nie w znaczeniu dodatkowych formuł, słów, koronek. Tę do Miłosierdzia Bożego i tak staram się odmawiać codziennie. Chcę modlić się patrzeniem. Czyli kontemplacją. Chcę patrzeć na Miłosiernego Boga. W ciszy kościoła, w cieniu eucharystycznej obecności w Najświętszym Sakramencie, wczytany w wersety Pisma Świętego. Chcę patrzeć. I poświęcić na to czas. Codziennie. Piętnaście minut, pół godziny, godzinę, dwie… Bez przesady jednak. Bo to tylko pierwsza część planu.
Chcę też patrzeć na drugiego, i widzieć w nim człowieka. Potrzebującego: wysłuchania, rozmowy, dobrego słowa, konkretnej pomocy, także tej materialnej, czasu, czułości, dobroci, przyjaźni, miłości. Chcę patrzeć i widzieć. Dostrzegać jego potrzeby duchowe i materialne. I przemóc w sobie egoizm, ambicje i pychę. Dopiero wtedy zacznie się jakaś istotna zmiana. Nawrócenie.
Zamierzam, jak to tylko będzie możliwe, przechodzić przez święte drzwi miłosierdzia. Żeby za nimi zweryfikować mój plan, ocenić na ile się udało, a na ile nie. I brać się zaraz do dalszej pracy. Da się? Wierzę, że tak! I ufam!
ks. Łukasz Kleczka
fot.Ettore Ferrari/EPA
Reklama