W listopadowy weekend stolica stanu Indiana, Indianapolis, została zdobyta przez młodych katolików w liczbie około 25 tysięcy ze wszystkich stanów Ameryki. Co dwa lata organizowana jest konferencja młodych katolików, National Conference Youth Catholics (NCYC). Z Chicago w liczbie ponad sześciuset młodych znalazła się też setka młodych Polaków. Tegoroczne spotkanie upłynęło pod hasłem „Oto jestem, Panie!”.
Na arenie wielkiego stadionu, już pierwszego wieczora, młodzi ludzie zbudowali ołtarz! Z kamieni, które przywieźli z miejsc, w których żyją. Ołtarz stanął i stał się centrum spotkania. Te dni w ogóle były niezwykłe. Od siódmej rano do dziesiątej wieczorem wszyscy zaangażowani byli w przygotowany przez organizatorów program. Dzień rozpoczynał się pobudką, prowadzoną przez fachowego DJ-a. Tak dobierał dyskotekowe utwory, że nie było rady, trzeba się było obudzić. Kiedy już wszyscy znaleźli się na stadionie, odbywała się poranna sesja. Modlitwa i konferencja związane z tematem spotkania. Pierwszy raz miałem okazję słuchać na żywo amerykańskich spikerów.
Zawsze miałem trochę negatywny obraz aktorów, którzy profesjonalnie i sugestywnie potrafią dotrzeć do słuchaczy. Zmieniłem zdanie. Wszyscy dzielili się przede wszystkim doświadczeniem swojej wiary, świadectwami nawrócenia, opowiadali o swoim miejscu w Kościele i pełnieniu misji. Oczywiście, mówili to w sposób atrakcyjny i angażujący. Dzięki temu, spotkania nie były nudne, a młodzież bardzo szybko wybierała swoich idoli, nagradzając ich wielkimi brawami. I tak, gotujący w telewizji Matki Angeliki ksiądz Leo, Filipińczyk, mówił i dawał przepis na żywą wiarę w Jezusa Chrystusa. Mark Hart, z organizacji Life Teen, mówił o sakramentach świętych i przyjmowaniu ich w Kościele w taki sposób, że wielu profesorów teologii mogłoby się od niego uczyć sugestywności przekazu. Konferansjerzy Jackie Francois i Paul J. Kim nie tyle zapowiadali poszczególne punkty, ale cały czas opowiadali o wierze i byciu katolikami, o pięknym i twórczym przeżywaniu szarej codzienności i prawdziwym cudzie, jakim jest rodzina.
Główna część dnia wypełniona była spotkaniami tematycznymi, w mniejszych grupach dla młodych, a także dla rodziców i opiekunów. Każdy mógł znaleźć coś ciekawego dla siebie. Niesamowitym przeżyciem były wieczorne sesje. Msze św. oraz adoracja Najświętszego Sakramentu były czymś absolutnie niezwykłym. Młody Kościół, jakim była przez kilka dni najmłodsza i największa parafia USA, nie tylko potrafi się bawić, tańczyć i cieszyć. Potrafi się także modlić! I to jak!
W tonacji śpiewanych utworów uwielbieniowych, kiedy na ołtarzu postawiono monstrancję z Ciałem Pańskim, zrobiła się taka cisza, że usłyszeć można było mysz przebiegającą z drugiej strony stadionu. Ta cisza była bardzo wymowna i wzruszająca. A zaraz po niej eksplozja uwielbienia prawdziwej obecności Pana Jezusa wśród nas. Podobnie msze święte. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, były to bardzo katolickie liturgie, pięknie przygotowane i celebrowane. Wszystko tak, jak Kościół nakazuje. I znów, odkrycie piękna liturgii: prostej, skupionej, rozmodlonej. W obszernej sali zorganizowano też spowiedź. W ponad 40 konfesjonałach całymi godzinami spowiadali biskupi i księża. Te konfesjonały mogłyby opowiedzieć wiele pięknych historii spotkania młodych ludzi z Bogiem.
Jeden z moich uczniów zapytał dlaczego tu wszyscy się cieszą i są tacy mili. Dlaczego? Bo to jest Kościół właśnie! Katolicki, młody, w którego centrum jest Jezus Chrystus Zmartwychwstały! NCYC wpisuję do czołówki najważniejszych duchowych wydarzeń mojego dotychczasowego życia. Dzięki temu poznałem trochę Kościół katolicki w USA, jego mentalność i prawdziwe oblicze. Kościół, który żyje i nie jest nudny. Kościół, który nie zginie, bo ma przyszłość. Kościół, który kocham.
ks. Łukasz Kleczka
fot.ks. Łukasz Kleczka
Reklama