Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 12:22
Reklama KD Market

Ksiądz Jan na pełnej petardzie

Sam mówi o sobie „onkocelebryta”. Lat 38, doktor nauk teologicznych, bioetyk, vlogger, organizator i dyrektor hospicjum pw. św. Ojca Pio w Pucku. Zrobiło się o nim głośno, kiedy w książce-rozmowie z Katarzyną Jabłońską „Szału nie ma, jest rak”, okazał się człowiekiem, który wypowiada zdecydowaną wojnę chorobie nowotworowej. Od urodzenia ma lewostronny niedowład i dużą wadę wzroku. W 2010 roku stwierdzono u niego raka nerki, którego udało się wyleczyć. Dwa lata później zdiagnozowano glejaka, czyli raka mózgu. Lekarze dawali mu sześć miesięcy życia. Żyje do dzisiaj. Dla jednych niezwykły, dla innych kontrowersyjny. Nieprzewidywalny, z ostrym językiem i specyficznym poczuciem humoru. Ksiądz Jan Kaczkowski, człowiek, który żyje „na pełnej petardzie”. Taki zresztą tytuł nosi najnowsza książka, wywiad-rzeka, który przeprowadził z ks. Kaczkowskim Piotr Żyłka: „Życie na pełnej petardzie. Czyli wiara, polędwica i miłość”.





Wiadomość o tym, że będzie w Chicago, bardzo mnie ucieszyła. Od razu puściłem ją dalej, gdziekolwiek to było możliwe. Sam nastawiłem się, że wezmę udział w rekolekcjach zorganizowanych w kościele św. Heleny. Dzisiaj mogę powiedzieć, że warto było. Od dziecka należę do grupy dość wybrednych słuchaczy i wymagających uczestników kościelnych wydarzeń. Sam będąc rekolekcjonistą, bywam krytyczny wobec form ich prowadzenia i przekazywanych treści. Rekolekcje na Helenowie były jednymi z lepszych, w których brałem udział. Pod każdym względem. Mówi się, że najtrudniej jest nawrócić księdza. Pan Bóg dociera do nas na różne sposoby, przez różnych ludzi i wydarzenia. Dla mnie samo stanięcie przy ołtarzu, by sprawować Najświętszą Ofiarę, której przewodniczył ksiądz Jan, było mocną nauką rekolekcyjną. Ksiądz Jan, nawet jeśli tego nie manifestuje słowami i się z tym nie obnosi, naprawdę kocha Boga, mszę świętą i kapłaństwo. Jego sympatia do mszy w nadzwyczajnym rycie (przedsoborowym), wynikająca z okazji do bycia sam na sam z Bogiem w tajemnicy liturgii i pomagająca głębiej przeżyć Eucharystię, tłumaczą wiele. To prawda, że forma ta spotyka się czasami z ośmieszeniem i krytyką. Dość, że przyciąga ludzi, będąc czymś innym, rodzajem „kościelnego hipsterstwa”. Wynika to jednak z niezrozumienia istoty. Kilka wieczorów przy ołtarzu z ks. Kaczkowskim, było dla mnie, księdza (z dłuższym stażem), odnowieniem miłości do Boga, który w Jezusie Chrystusie „wtargnął w biologię”, jak mówi ks. Jan.


Ks. Jan mówi otwarcie o chorobie nowotworowej. Niesamowita jest ta jego wolność i dystans do siebie, innych, choroby i świata w ogóle. Nie jest to bynajmniej jakaś forma ucieczki. Wszak on też, jak mówi, boi się swojej śmierci, zachęcając równocześnie do tego, żeby się z myślą o własnej śmierci oswajać i próbować ją jakoś wewnętrznie przeżyć. Będąc człowiekiem „otwartym na cud”, modli się do Boga i walcząc z chorobą nie poddaje się, bo wierzy, że „tylko Bóg uzdrawia i wiara”. Nie jest to tylko jego osobista dewiza, to jest czysta Ewangelia. Najbardziej boi się bezradności. Chciałby do końca odprawiać mszę św., mogąc tylko palce wyciągnąć na przeistoczenie. Ujawnia, że ma w sobie imperatyw dawania. Chce do końca być dla innych, ścierać się dla nich, bo nawet leżąc w szpitalu można takim być. A może to właśnie, paradoksalnie ta bezradność stanie się czymś, co można dać innym? – pyta. Ceni sobie kontakt z ludźmi niewierzącymi, bo czuje, że jest to dobry kontakt. Nam, uczestnikom rekolekcji, zostawił prośbę, żebyśmy nigdy nie zwalniali się z powinności etycznych, bycia ojcami, matkami, księżmi, siostrami zakonnymi. I żebyśmy nigdy nie zwalniali się z walki o relacje: „Nie bójcie się bliskości, nie czekajcie, bo jest coraz później, kochajcie teraz”! I życzy, byśmy żyli „na pełnej petardzie”!

Używam mojego glejaka – mówi – do czynienia dobra, dopóki Bóg mi na to pozwoli”. Oj, wiele dobra zrobił ksiądz Jan przylatując do Chicago! Każdy, kto zdecydował się choć raz przyjść na spotkanie z nim, coś zabrał ze sobą, o ile tylko chciał. W swojej książce napisał mi dedykację: „Warto być przyzwoitym. Także, a może przede wszystkim, w Kościele!!! Także w USA. Z błogosławieństwem. Ks. Jan Kaczkowski”. Dziękuję! To były dla mnie ważne rekolekcje.


ks. Łukasz Kleczka, SDS


P1200316 (1)

P1200316 (1)

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama