„Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma ‘ich’. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili. (…) Kto tych krótkich dni nie przeżył, kto nie szalał z radości w tym czasie wraz z całym narodem, ten nie dozna w swym życiu najwyższej radości” – pisał Jędrzej Moraczewski, drugi premier Polski, o pierwszych dnia odzyskania przez nią niepodległości.
Przed 97 laty naród miał prościej, choć trudniej. Nikt nie miał wątpliwości, kto jest jego liderem, wokół kogo należy budować przyszłość, która w listopadzie 1918 roku wyglądała rzeczywiście jak mityczny chaos. Piłsudski był przywódcą idealnym na dane czasy. Silny, bezkompromisowy, bezczelnie odważny, butny, autorytarny. Tylko ktoś taki mógł ogarnąć powstającą państwowość, która z rozsypanych kawałków rozbiorowych otrzepywała się z niewiary, że jest wolna i nie bardzo wiedziała, jak tę wolność ogarnąć. Piłsudski wiedział. Nie zostawił praktycznie czasu na zastanowienie, zagospodarował natychmiast wolność swoją i narodową. Bez wątpienia nasza niepodległość udała się dzięki niemu. Choć, przypomnijmy gwoli ścisłości, że o Polakach nie miał najlepszego zdania (vide: „Naród wspaniały, tylko ludzie k..y”, a o posłach II kadencji mówił, że to „publiczne szmaty”).
Piłsudski z 1918 roku był symbolem. Jego ofiarnego patriotyzmu nikt nie mógł zakwestionować. Do Polski, której nie było, a która, dzięki kilku szczęśliwym zbiegom okoliczności, właśnie się „stawała”, wjeżdżał przywódca z zapleczem Polskiej Organizacji Wojskowej, w nimbie zsyłki, więzienia carskiego, szesnastomiesięcznego więzienia w Magdeburgu; przybywał człowiek, którego lewica uznawała za swojego, prawica zaś za hamulcowego rewolucji.
Ten kult Piłsudskiego, który może nieco przygasł po ’89 roku, jest na najlepszej drodze do reaktywacji. Szczególnie w kontekście tego, jak marszałek rozprawił się z opozycją. Proces brzeski na dobre zamknął usta krytykom sanacji; żaden z więźniów, w tym Wincenty Witos, po wyjściu na wolność nie potrafił już zdobyć się na zdecydowany opór wobec sanacji. W złamaniu karku opozycji marszałek okazał się równie skuteczny, jak w ogarnięciu inkoherencji pierwszych dni wolności.
Historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać, ten banał warto przypomnieć dziś tym politykom, którzy właśnie z większości parlamentarnej stali się rachityczną opozycją; zmiana konstytucji jest kwestią czasu, a wraz z nią ustanowienie tytułu naczelnika państwa. Historia rzeczywiście niewiele ma wspólnego z elegancją. A jej chichot zaczyna być coraz głośniejszy.
Małgorzata Błaszczuk
fot.Jacek Turczyk/EPA
Reklama