Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 08:47
Reklama KD Market

Napad na media

Kolejna republikańska debata kandydatów na prezydenta USA dostarczyła wielu wrażeń, tyle że nie tych, co trzeba. Teoretycznie tym razem miało być przede wszystkim o sprawach gospodarczych, ale nie było. Kilku dyskutantów coś tam przebąkiwało o planach reform podatkowych, a Carly Fiorina oznajmiła nawet odważnie, że za jej (bardzo mało prawdopodobnych) rządów całe prawo podatkowe zostanie zredukowane do trzech stron maszynopisu. Dodatkowo proponuję redukcję konstytucji USA do dwóch zdań oraz kodeksu karnego do trzech bazgrołów na restauracyjnej serwetce.

Najwięcej uwagi debatujący poświęcili największemu obecnie zagrożeniu dla amerykańskiej demokracji, czyli mediom. Ted Cruz opisał tzw. mainstream media jako narzędzie zniewolenia oraz otumanienia elektoratu i orzekł, że wszystkie pytania zadawane przez ludzi z telewizyjnej sieci MSNBC mijały się kompletnie z celem, gdyż nie dotyczyły spraw ważkich, takich na przykład jak jego własny, niekwestionowany geniusz polityczny.

Owszem, przyznaję, że prowadzący debatę wypadli kiepsko, co zapewne oznacza, że są w skrytości swoich na wskroś brudnych dusz socjalistami, albo nawet trockistami. Ba, może nawet współpracowali kiedyś z SB. Jednak narzekania na to, że zadawali nie te pytania, co trzeba, są o tyle groteskowe, że politycy z reguły nigdy na żadne pytania nie odpowiadają bezpośrednio, lecz plotą to, co uważają za stosowne. John Kasich, by nie szukać zbyt daleko przykładów, odpowiedział na pytanie (zresztą totalnie głupie) o swoich osobistych słabościach tyradą o kretynizmie poglądów Donalda Trumpa i Bena Carsona. Przyznaję mu rację, ale z drugiej strony jest to oczywisty dowód na to, że pytania zadawane przez prowadzących debatę nie mają większego znaczenia, ponieważ każdy kandydat zawsze powie to, co uważa za stosowane, a nie to, o co go zapytano.

Kiedy się zwykle napada na media? Wtedy, gdy się nie ma nic istotnego do powiedzenia. To właśnie dlatego Donald Trump, którego kandydatura na szczęście z wolna zmierza w kierunku strzelenia kopytami, ględzi nieustannie o tym, że ktoś go w jakimś medialnym kontekście obraził, poniżył lub źle potraktował. Tymczasem pojęcie mainstream media jest o tyle intrygujące, że zawiera w sobie paletę bardzo zróżnicowanych poglądów. Jeśli chodzi o amerykańską telewizję, gama ta obejmuje jawne lewactwo (CNBC), słabo zdefiniowany środek (CNN) i kompletnie zapuszkowaną konserwę (Fox), a gdzieś na tej skali rozmieszczone są różne gazety, stacje radiowe itd. I bardzo dobrze – w demokracji tak właśnie ma być.

Trudno jest zatem zrozumieć pretensje polityków do tego, o co się ich pyta. Same pytania mogą się im nie podobać, ale odpowiedzi na nie są wyłączną domeną pytanych, którzy mogą wyartykułować dowolnie wybrane treści. Gdyby uczestnicy ostatniej debaty rzeczywiście chcieli rozmawiać o ekonomii, mogliby z pewnością tego dokonać. Tyle, że nie chcieli, bo to temat wymagający szczegółów, liczb, konkretów itd. O wiele łatwiej jest sprzeczać się między sobą o głupoty i wskazywać palcem na wrednych dziennikarzy niż prezentować własne poglądy na jakikolwiek ważki temat.

Pomysł na następną debatę powinien być taki: kandydaci zajmują miejsca na mównicach, ale żadnych dziennikarzy nie ma i nikt nie zadaje żadnych pytań. Niech sobie mówią, co chcą, ale wtedy przynajmniej nie będzie na kogo zwalać winy za jałowość dyskusji.

Andrzej Heyduk

Na zdjęciu: Donald Trump fot.Larry W. Smith/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama