Inspiracją dzisiejszej refleksji stała się dla mnie znowu niedzielna Ewangelia. Chodzi mi o młodego człowieka, który przybiegł do Pana Jezusa i koniecznie chciał dostać skuteczny przepis na życie wieczne (zob. Mk 10,17-31). Tym, co mnie najpierw uderzyło jest to, że on przybiegł. Czyli bardzo mu zależało, niecierpliwił się. Tak naprawdę widzę w nim siebie. Sprzed dwudziestu, dziesięciu, pięciu lat, sprzed roku i z dzisiaj. Tak, bo często i ja pytam o szczęście. Nie tyle o to, gdzie je mogę znaleźć, ale bardziej o to, co mam robić, żeby być szczęśliwym. Naprawdę szczęśliwym. Bo pytać o życie, to pytać o szczęście. A pytać o życie wieczne, znaczy pytać o szczęście na wieki. Wcale nie uważam za złe tego, że ów młodzieniec był zbyt ambitny, chcąc od razu wiedzieć wszystko i osiągnąć wszystko. Lubię ludzi ambitnych. Często o tym przypominam młodym, że dobrze jest mieć ambicje i ideały. Młody człowiek z Ewangelii oprócz tego, że robi wrażenie inteligentnego i błyskotliwego, jest też człowiekiem wierzącym, skoro nazywa Jezusa „Nauczycielem” i do tego „dobrym”. Ale i on sam jest dobry. Od lat zachowuje wszystkie przykazania. Żyje więc tak, jak powinno się żyć, jak Pan Bóg przykazał. A jednak mimo tego nie jest do końca szczęśliwy, skoro pyta o szczęście i życie wieczne.
I tu dotykam kwestii, którą czuję dobrze. I jestem przekonany o tym, że wielu czuje podobnie. Przecież nie morduję, nie zdradzam, nie cudzołożę, nie kradnę, nie plotkuję, kocham i szanuję rodziców, i innych ludzi. W takim razie, gdzie jest problem? Pan Jezus trafnie dotyka sprawy: „Jednego ci brakuje” – mówi. „Tylko jednego”. Mianowicie czego? „Idź, sprzedaj, co posiadasz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem wróć i chodź za Mną”…
Przylatując do Ameryki miałem dwie nieduże walizki. Cieszyłem się, że mój pokój będzie pusty i przestronny. Będę mógł skoncentrować się na tym, co aktualnie jest przedmiotem mojej uwagi i pracy. Niestety z roku na rok rzeczy zaczęło przybywać. Obok tych najpotrzebniejszych sporo jest takich, których posiadanie po prostu zagraca mieszkanie i ogranicza przestrzeń życia. I wszystko wydaje się być potrzebne. Trudno dokonać koniecznej selekcji. Bo przecież wszystko daje jakieś poczucie bezpieczeństwa. Ale, czy daje szczęście?
Różne mamy potrzeby materialne. Własny, przestrzenny dom, dobry samochód, stabilną pracę, która daje możliwości finansowe, pieniądze na koncie, możliwość wakacji i można by wiele wyliczać. Dla mnie od zawsze wielką wartość mają książki. Mam przekonanie, że jest ich jednak o wiele za dużo. Gdyby był jeszcze czas na ich czytanie. Dlatego myślę sobie, że jeśli prawdą jest, że w czyśćcu się siedzi tak długo, aż się wszystkie zakupione w życiu książki przeczyta, to czeka mnie tam długi postój. I wraca pytanie, czy posiadanie czegokolwiek daje mi szczęście?
Młodzieniec z Ewangelii, słysząc propozycję Pana Jezusa, „spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony”. Dlaczego? „Miał bowiem wiele posiadłości”. Nie potrafił sprzedać tego i rozdać ubogim, żeby… stać się wolnym! To właśnie wolność jest prawdziwym kluczem do szczęścia i przepisem na szczęście. To teraz i to w wieczności. Wolność od przywiązania do rzeczy materialnych, tych potrzebnych i niepotrzebnych, od nieuporządkowanych relacji z ludźmi, relacji, w których dominuje egoizm, od nałogów, które nie tylko zniewalają, ale zabijają zdolność do pięknego i twórczego życia.
Smutek młodzieńca jest czymś, nieraz bardzo dobrze schowanym w nas. Choć go czujemy, nie wiemy, czym jest i skąd się wziął. I jak tu się pozbyć czegoś, co mnie tyle kosztowało, co jest takie dla mnie ważne. Jak? A przecież tu chodzi o to, żeby uwalniać się od przywiązań, posiadania i stawać się wolnym dla… miłości! Takiej, która umie się dzielić, nie zatrzymuje dla siebie, nie zamyka się w ciasnym egoizmie. Jest szczera, prawdziwa, jest cechą naprawdę szczęśliwego człowieka. Żeby być wolnym i szczęśliwym potrzeba naprawdę niewiele. A niewiele oznacza wolność.
ks. Łukasz Kleczka SDS
fot.pixabay.com
Reklama