W mojej pamięci z dzieciństwa żywe jest wydarzenie, które dwa razy do roku miało miejsce w mojej rodzinnej parafii. Był to odpust. Wokół kościoła stragany z piernikami i cukierkami, odpustowymi oczywiście, z watą cukrową i lemoniadą. Kiszone ogórki, obwarzanki i inne smakołyki. Stragany z balonami, strzelającymi kapiszonami, gwizdki, ćwierkające gliniane ptaszki, samochodziki i wszelka tandeta, która nie pozwalała dzieciom przejść obojętnie. Dla dzieciaka wielką frajdą było, kiedy dziadek i babcia dali „coś na odpust”. Zakupy były pewne! A w kościele piękna msza, z dłuższym kazaniem, procesja z Chrystusem Eucharystycznym dookoła kościoła z lokalnymi sztandarami, feretronami i dziećmi pierwszokomunijnymi sypiącymi kwiatki. Ten kolorowy dzień był zawsze długo wyczekiwanym świętem i kiedy zdarzyło się, że padał deszcz, wprowadzało to wszystkich w ponury nastrój, no bo jak to - odpust w deszcz? Do miasta na odpust przyjeżdżała też karuzela; zawsze cieszyła się wielką popularnością.
Odpustowe wspomnienia są wciąż we mnie żywe, także dzisiaj, kiedy kalendarz pokazuje 42 wiosny życia na karku. Z klimatem tego świętowania wiąże mnie to, że jestem katolickim księdzem i moje życie związane jest z Kościołem. Od czterech lat, odkąd przyleciałem do Chicago, każdego roku w sierpniu biorę udział w dwóch polonijnych odpustach, na Jackowie i w Munster w Indianie, jednego zaś sam jestem organizatorem, w moim Merrillville.
W tym roku ks. Staś, proboszcz z Jackowa zaprosił mnie, już po raz drugi, do wygłoszenia trzech wieczornych kazań, w dniach przygotowania do odpustu. Ucieszyłem się, bo bardzo lubię Bazylikę św. Jacka, jedną z perełek polonijnego Chicago. Sam klimat dzielnicy jest dla mnie mistyczny, jako że w środowisku polonijnym żyję od niedawna. Polskie sklepy przy Milwaukee Ave., „Podlasie Club” i inne, jakby żywcem wyjęte z kadrów jednej z najpopularniejszych polskich komedii „Kochaj, albo rzuć”. Wieczorne kazania, o św. Jacku oczywiście, adresowane są do grona różnych wiekowo słuchaczy. Cóż, pierwsze dwa wieczory, zgromadziły zaledwie garstkę zawsze tych samych wiernych, którzy znaleźli czas na przedodpustowe refleksje. Po mszy, nieco więcej ludzi na karnawale, kosztujących placki ziemniaczane, pierogi i chleb ze smalcem, i kiszonym ogórkiem. Dzieciaki na karuzelach. Trochę pląsających w rytm muzyki ludzi. Zabawa trwa.
A ja chodzę z pytaniem o prawdziwy sens odpustu. Smutno mi, że nie jest to już wydarzenie takie jak kiedyś. Bo to przecież przede wszystkim wydarzenie religijne. Z okazji święta patrona kościoła ludzie, którzy modlą się w kościele mogą zyskać odpust, czyli darowanie przez Boga kary doczesnej za grzechy, które odpuszczone zostają co do winy. Idąc do spowiedzi, przystępując do komunii i modląc się w intencjach papieża, zyskują odpust, który można ofiarować za zmarłych. Msze, kazania i modlitwy to nie folklor i tradycja. To konkretna treść i przesłanie, które ma być prowokacją dla człowieka i jego życia. Ku lepszemu. To wydobycie jednej z cech chrześcijaństwa, jaką jest świętowanie i radość. Razem, we wspólnocie.
W zeszłą niedzielę byłem na podhalańskim odpuście w Munster. Tu już nieco inaczej. Może też dlatego, że górale bardzo dbają o swoje tradycje. Dzieci biegają w odświętnych strojach góralskich. Na mszy przygrywa góralska muzyka. Czuć święto. Pomimo upału, nikt nie narzeka, że msza polowa za długa. Jest przecież odpust. Odpustowa msza święta to najważniejsze świętowanie. Dopiero później zaczynają się odpustowe pikniki, posiady, stragany. Aż do wieczora.
W najbliższą niedzielę po raz kolejny będę organizował odpust w Merrillville w stanie Indiana. Serdecznie przywitam wszystkich, „od Bałtyku po gór szczyty” na naszym polskim świętowaniu na amerykańskiej ziemi. Co powiem ludziom? Żeby się nie bali świętowania, tradycji i bycia razem. I tego, żeby być i „do tańca, i do różańca”. Dzień odpustu to dwa elementy, religijny i ludowy. Oba są ważne. Jeden nie wyklucza drugiego. Razem tworzą święto. I są dobrą odskocznią od codziennego zabiegania. Warto się do tego na nowo przekonać.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
Reklama