Ewa Malcher
Setki zwolenników Berniego Sandersa, niezależnego kandydata do nominacji Partii Demokratycznej na prezydenta USA, ściągnęły, by posłuchać jego przemówienia w chicagowskim Lincoln Park. Długa kolejka czekała na ulicy na otwarcie drzwi sali koncertowej Park West, mieszczącej 900 osób. W środku panował tłok.
Publiczność reagowała entuzjastycznymi okrzykami i brawami na przemówienie 73-letniego kandydata, który zapewniał, że zwycięży, bo miliony ludzi chce zmian. -Zjednoczymy swe siły dla wspólnego dobra, ponieważ nie chcemy mieć rządu kontrolowanego przez najbogatszych ludzi w kraju.
Senator z Vermont obiecał walczyć o powszechną opiekę zdrowotną oraz o zwiększenie praw pracowniczych, a także przyrzekł wyeliminować rasizm zakorzeniony w instytucjach rządowych. Podkreślił, że już więcej nie chce patrzeć na wideo pokazujące policjantów maltretujących Afroamerykanów. Pochwalił postęp, który dokonał się podczas rządów prezydenta Baracka Obamy, ale podkreślił, że Stany Zjednoczone potrzebują zrobić jeszcze większy krok do przodu.
Polityk, który spotkał się z chicagowianami 17 sierpnia, potępił klasę miliarderów, korzystającą z ogromnych ulg podatkowych, gdy amerykańskim dzieciom brakuje jedzenia.- Nie pozwolimy ukrywać miliardowych profitów w rajach podatkowych, gdy tak wiele potrzeb amerykańskiego społeczeństwa pozostaje niezaspokojonych.
Sanders mówi o sobie, że jest demokratycznym socjalistą wzorującym się na skandynawskim modelu społeczno-politycznym. W swym programie wyborczym domaga się też umorzenia pożyczek studenckich i zwiększenia dostępu do wykształcenia wyższego dla młodych ludzi.
Kandydat jest rodowitym nowojorczykiem i absolwentem Uniwersytetu Chicagowskiego. Jego ojcem był Eli Sanders, żydowski imigrant z Polski, którego rodzina stała się ofiarą Holokaustu.
(ao)
