Do Stanów Zjednoczonych przyleciała, mając 15 lat, na stypendium do School of American Ballet w Nowym Jorku. Od dziecka chciała być baletnicą. Z powodu kontuzji, która przerwała jej dobrze zapowiadającą się karierę, musiała znaleźć inną pasję. Okazało się nią aktorstwo. Została w USA, by pracować jako aktorka. Urodzona w 1981 roku w Łodzi Izabella Miko, a właściwie Mikołajczak, sławę zdobyła w 2000 roku dzięki roli w filmie „Coyote Ugly” („Wygrane marzenia”). Ma na swoim koncie liczne role filmowe. Występuje także w serialach. Właśnie w związku ze zdjęciami do serialu „Chicago Fire” przebywała przez kilka dni w Chicago.
Na stałe mieszka Pani w Los Angeles. Co zatem sprowadza Panią do Chicago?
Izabella Miko: W Chicago kręciłam ostatnio parę odcinków serialu „Chicago Fire”. W zeszłym sezonie wystąpiłam w czterech odcinkach i teraz, w tym sezonie, pojawię się w przynajmniej jeszcze jednym. Przyjechałam dosłownie na trzy dni, żeby nakręcić jedną scenę do nowego sezonu. Gram dziewczynę o imieniu Katya, która pracuje w klubie jako tancerka egzotyczna i jest uwikłana w aferę handlu ludźmi, a dokładniej dziewczynami z Europy Wschodniej. Główny bohater serialu Matthew Casey stara się jej pomóc i próbuje ją uratować, ale sam zostaje uwikłany w tą aferę. Nie mogę za dużo zdradzić, ponieważ ten odcinek nie był jeszcze emitowany, ale wyjaśni się w nim, co się jej przydarzyło w zeszłym sezonie. Nie wiem, czy pojawię się jeszcze w kolejnych odcinkach, bo to zależy od wielu rzeczy, między innymi od tego, czy znajdę na to czas. Teraz udało mi się przyjechać i zgrać daty niemal cudem, bo występowałam akurat w innym serialu w Los Angeles, zatytułowanym „Scorpion”, który jest emitowany na CBS.
Jak się Pani u nas podoba? Może warto pomyśleć o przeprowadzce?
– Bardzo mi tu dobrze i lubię tu przyjeżdżać, ale o przeprowadzce raczej nie myślę, bo w Los Angeles mam swoje życie i nie wiem, jak bym sobie poradziła z zimnem. Kiedy byłam tutaj w marcu, to było mi bardzo zimno. Nie wiem, czy to Los Angeles sprawiło, że nie mam w ogóle odporności na chłód, ale marznę nawet, jak idę do supermarketu i przechodzę koło lodówek. Ale jeśli będzie tu kręcony jakiś kolejny projekt, to chętnie przyjadę. Znalazłam tu świetną wegańską restaurację Chicago Raw, więc chętnie znów do niej zajrzę. To, czego mi brakuje w Los Angeles, to duże miasto. Wychowałam się właściwie w Nowym Jorku, gdzie mieszkałam przez 9 lat od 15 roku życia. Lubię to, że się mija ludzi na ulicy. To jest trochę takie absurdalne, ale w Los Angeles żyje się w pewnej izolacji. Nie chodzimy po ulicach, tylko siedzimy cały czas w swoich samochodach. Dlatego te samochody są dla wszystkich takie ważne, bo w nich się spędza pół życia. Oczywiście plusy mieszkania w Los Angeles są ogromne: piękne widoki, plaże czy góry. Ale brakuje mi miasta, więc jak przyjeżdżam do Chicago, to po prostu spaceruję. Teraz, w dniu, w którym przyleciałam, miałam próby, a potem przez trzy i pół godziny spacerowałam z moim psem nad jeziorem. To pobudziło moją wyobraźnie i mnie zdecydowanie zenergetyzowało. Chicago jest o wiele ładniejsze i spokojniejsze niż Nowy Jork. Nie ma tu takiego obłędu jak tam, gdzie czasami tak dużo się dzieje i tyle ludzi jest na ulicy, że aż przytłacza. A w Chicago są drzewa i przestrzeń, więc można wziąć głęboki oddech. Tylko rzeczywiście wieje mocny wiatr, a zima jest naprawdę zimą.
Ostatnio została Pani współproducentką „Desert Dancer” – pięknego filmu o tańcu, który w Iranie jest zakazany, ale mimo to rozwija się tam w podziemiu.
– Tak, to jest już drugi film, który wyprodukowałam. Wcześniej byłam producentką wykonawczą filmu „Yellow” w reżyserii Nicka Cassavetesa. Szukam kolejnego projektu, który mnie zainteresuje. Produkcja filmowa to bardzo ciężka praca, która wymaga wiele czasu. A jeśli jest to produkcja niezależna, to wiąże się z dość małymi pieniędzmi, więc muszę bardzo wierzyć w jakiś projekt i uważać, że taki film powinien powstać, bo inaczej po prostu mnie na to nie stać. Wolę grać w filmach czy serialach, niż tracić energię na film, w który nie wierzę.
A skąd w ogóle wziął się pomysł na to, żeby zaangażować się w produkcję filmową?
– Zawsze starałam się robić coś więcej niż tylko być aktorką i dlatego mam swoją fundację EkoMiko i linię świeczek. Oprócz tego maluję. Produkowanie filmów daje mi więcej kontroli nad tym, co staram się światu zaprezentować. Jeżeli wierzę w jakiś projekt i uważam, że ludzie powinni o pewnym temacie czy sytuacji usłyszeć i że to jakoś zmieni świat na lepsze, to jak najbardziej jestem zainteresowana, żeby się w to zaangażować i wykorzystać moje kontakty oraz umiejętności producenckie. Wystąpiłam już w ponad 30 filmach jako aktorka, więc dość dużo o tym wiem i mam szerokie doświadczenie. Podział czasu jest zawsze trudny, bo jestem niezależna i muszę się sama utrzymać, więc decyzje czy coś będę produkować, w jakich będę projektach grać, są trochę od tego uzależnione.
W jaki sposób, mimo tak napiętego grafiku, utrzymuje Pani nadal kontakt z tańcem?
– Cały czas tańczę. Będąc tancerką od dziecka, taniec mam we krwi i jest on od zawsze częścią mojego życia. Zatańczyłam też w paru filmach “Step: All In”, “Save the last dance 2″, no i oczywiście “Coyote Ugly”. Chodzę cały czas na zajęcia i jestem bardzo aktywna, bo ciało to mój instrument, o który non stop muszę dbać. Uwielbiam pilates i taniec na trapezie, ale oczywiście chodzę też po prostu na siłownię, ale przede wszystkim moja wegańska dieta ma wpływ na moje zdrowie i kondycję. Bardzo wierzę w medycynę naturalną, chińskie sposoby suplementacji i terapii. Ostatnio miałam stawiane bańki i mam teraz wielkie, czerwone placki na plecach, jakby obcy na mnie wylądowali! Tutaj to się nazywa cupping i wszystko w ciągu czterech dni wróci do normy, choć na razie wygląda dość masakrycznie, ale wierzę, że to pomaga na ból pleców, krążenie krwi. Do klubów raczej nie chodzę, chociaż uwielbiam tańczyć, więc jeśli już gdzieś wychodzimy z przyjaciółmi, to oni zazwyczaj siedzą przy barze, a ja tańczę na środku sali. Parę razy byłam na wieczorach tango czy salsy, ale do tych zajęć trzeba mieć partnera, z którym się chodzi regularnie, a ja nie wiem czy w przyszłym tygodniu będę tuta, czy na przykład gdzieś w Pernambuco:-) U mnie się wszystko zmienia z dnia na dzień, ale takie zwariowane życie mi pasuje.
Czy utrzymuje Pani kontakty z Polonią w Los Angeles? A może jacyś znajomi z Polski w Chicago?
– Mam grupę znajomych Polaków w Los Angeles i razem spędzamy różne święta, szczególnie te amerykańskie. W Chicago natomiast nie mam zbyt wielu znajomych, ale bardzo miło wspominam swój pobyt tutaj w 2009 roku, kiedy otrzymałam nagrodę Kamiennego Bociana przyznawaną przez magazyn polonijny “Polki w świecie” rodakom, którzy zmieniają wizerunek Polonii. Staram się dobrze reprezentować i promować nasz kraj i cieszę się, że zostało to docenione.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Draniewicz
Reklama