Ewa Malcher
Chicago należy do najbardziej hałaśliwych miast w Stanach Zjednoczonych. Tak wynika z 10-letnich badań przeprowadzonych przez naukowców z National Park Service.
Eksperci sporządzili mapę pokazującą natężenie hałasu w różnych regionach kraju. Dokument dowodzi, że większość mieszkańców naszego kraju żyje na obszarach o wysokim poziomie hałasu. - Od nadmiernego oświetlenia po napływ hałasu z naszych ulic - wszystko to wpływa na pogorszenie jakości środowiska, w którym przebywamy - mówi Kurt Fristrup, członek zespołu badawczego wchodzącego w skład NPS wydziału Natural Sounds and Night Skies.
Jednoznaczne określenie przyczyny dźwiękowego zanieczyszczenia jest trudne. Fristrup twierdzi, że jego źródłem na obszarach gęsto zamieszkałych jest działalność przemysłowa oraz transport. - Nawet samochód z cichym silnikiem hałasuje, gdy jego koła poruszają się po nawierzchni drogi - wyjaśnia Fristrup.
Badania dowiodły, że parki narodowe można nazwać oazą ciszy. - W parku narodowym nawet szept można usłyszeć z odległości 35-50 stóp. W tym środowisku poziom hałasu może być nawet 100 razy mniejszy niż w "cichej" miejskiej sypialni - twierdzi naukowiec.
Raport stwierdza, że ludzie pozbawieni relaksujących dźwięków w rodzaju szemrzącego strumyka czy śpiewu ptaków często ponoszą szkody na zdrowiu zwłaszcza, jeśli alternatywą jest warkot młota pneumatycznego czy wycie policyjnej syreny. Przypomina, iż obszary dzikiej przyrody stają się coraz bardziej uprzemysłowione zmuszając zwierzynę do ucieczki w bardziej ustronne miejsca.
- Metropolia chicagowska to obszar bardzo zurbanizowany. Jego mieszkańcy są w codziennym życiu narażeni na wiele niepotrzebnych dźwięków - mówi Chris Mulvaney, menedżer niedochodowej organizacji Chicago Wilderness. Mulvaney przypomina, że wokół metropolii jest 545 tys. akrów chronionej przyrody, gdzie można znaleźć wytchnienie od miejskiego zgiełku. Listę tych "oaz spokoju" można znaleźć na portalu Chicago Wilderness.
(ak)
fot.Kamil Krzaczyński/EPA
