Radek Misiarz i Agnieszka Samul, pracownicy ze schroniska Punktu Wyjścia przy Zrzeszeniu Amerykańsko-Polskim, przygotowują kanapki, koce i herbatę w termosie. Wczesnym rankiem ruszą na ulice szukać bezdomnych z nadzieją, że znajdą ich żywych. Od kilku dni w Chicago temperatury spadły do poziomu niedającego wielkich szans bezdomnym.
Grzesiek jest narkomanem, po terapii w Haymarket od dwóch lat i dwóch miesięcy jest czysty. Wspomina kilka zim, które przeżył na ulicy. – Na zimę zaczepiałem się u kolegów, ale te opcje szybko się wyczerpywały i musiałem sobie radzić. Najczęściej spałem na lotnisku, w kiblu dla niepełnosprawnych, bo więcej miejsca. Jeździłem całe noce kolejką, albo siedziałem w otwartych całą dobę kawiarniach i restauracjach. Czasem udało mi się dostać na klatkę schodową, a nieraz spałem pod chmurką, pod stertą koców. Technika jest taka, żeby kładąc się, do rana nie zmieniać pozycji, bo ciepło ucieka.
Grzesiek ma mieszkanie, pracę i trzeźwych przyjaciół. Wyszedł z bezdomności i heroinowego nałogu. Pamiątka po mroźnych nocach to odmrożone ręce. Do dzisiaj, przy odrobinie zimna okropnie bolą.
– Mróz był jak skurczybyk, a śniegu po pas. Wyjechaliśmy w teren we trójkę, ja, moja żona Kasia i Daniel Jarosz – człowiek od pracy z bezdomnymi na ulicach – opowiada Radek Misiarz ze schroniska Punkt Wyjścia. Rok temu, w połowie stycznia, nad Chicago nadciągnął słynny Polarny Wir (Polar Vortex). Oddział lotny ze zrzeszenia – jak go określa Radek – wybrał się na poszukiwania bezdomnych. Za sklepem Tony’s, przy torach, było w tamtym roku obozowisko – namioty w krzakach. Zeszli z nasypu i zobaczyli jamę wykopaną w śniegu, przykrytą dyktą. Wyglądała jak igloo. Po otworzeniu włazu ze środka buchnął odór przetrawionego alkoholu zmieszany ze słodkawym smrodem niemytego ciała. Zagrzebany w starych kołdrach i kocach, z resztką wódki w butelce spał Marek – bezdomny dobrze znany pracownikom schroniska. Była ósma rano, a na zewnątrz 30 stopni mrozu.
– Wyciągnęliśmy go stamtąd siłą i prawie nieprzytomnego zanieśliśmy do vana. Przywieźliśmy Marka do schroniska i przez kilka godzin próbowaliśmy go rozgrzać kocami i ciepłą herbatą. Zdjął mokre ubranie i zobaczyliśmy, że stopy, nogi i pośladki ma sinoczerwone. Marek trząsł się jak galareta i powtarzał: „Jezus Maria, d...ę mi obetną i nogi” – wspomina Radek.
Marek trafił do szpitala, gdzie udało się uratować jego odmrożone stopy. Spotykam go rok później pod drzwiami schroniska PAA. Jest trzeźwy, pali papierosa. – Wiem, że Radek z Danielem uratowali mi wtedy życie. Jestem im za to wdzięczny – mówi. Pytam o jego kolegów z ulicy, czy w dalszym ciągu śpią „na torach”. Okazuje się, że na ulicy nie nocuje praktycznie nikt. Bezdomni jeżdżą kolejką CTA, najczęściej linią wiodącą na lotnisko O’Hare. W kolejce jest ciepło, można się przespać, obsługa jest przyzwyczajona i rzadko wyganiają. Część bezdomnych na zimę znajduje schronienie u kolegów, reszta idzie do schronisk i noclegowni. Niektórzy próbują przetrwać w opuszczonych budynkach, ale to ryzykowna strategia – nie ma ogrzewania. – Chłopaki śpią pod górą kołder, a i tak rano wszyscy budzą się zaszczani. Z zimna – opowiada kolega Marka – Zbyszek, który przetrwał zimę w pustostanie. Bezdomny, nie znaczy głupi, nikt nie chce zamarznąć. Zimą instynkt przeżycia jest szczególnie mocny.
Technika jest taka, żeby kładąc się, do rana nie zmieniać pozycji, bo ciepło ucieka "
Dorota Lewandowska, kierowniczka schroniska Punkt Wyjścia wymienia, na jaką pomoc mogą liczyć zimą bezdomni Polacy w Chicago. – W naszym schronisku może przebywać 15 osób, w tej chwili mamy 14 panów. Można przyjść i zatrzymać się na stałe lub na chwilę, ogrzać się, zjeść coś ciepłego, napić herbaty. Mamy nowe zimowe buty, zostało nam jeszcze 25 par. Oprócz tego oferujemy ubrania: kurtki, bluzy, czapki i rękawiczki. Dla naszych rezydentów mamy szerszą ofertą – bilety na autobusy i kolejkę, miejsce w noclegowni, pomoc psychologiczną i program leczenia uzależnień.
Zrzeszenie Amerykańsko-Polskie od lat pomaga bezdomnym rodakom. Przez schronisko, powstałe w 1986 roku, przewinęło się wiele osób. Część z nich to chroniczni bezdomni – tacy, którzy w ulicę wsiąkli tak bardzo, że nie potrafią z niej zejść. Niektórzy nie żyją, zapili się, zamarzli, zginęli w wypadkach. Są i tacy, którzy z bezdomności wyszli. Odwiedzają czasem schronisko i są żywymi dowodami, że chcieć to znaczy móc.
Oprócz zrzeszenia bezdomni mogą znaleźć pomoc w innych ośrodkach i instytucjach rozsianych po Wietrznym Mieście. Przy kościele św. Jacka, w Bramie Łazarza, codziennie można zjeść ciepły posiłek, a dwa razy w tygodniu wziąć prysznic. Po pomoc można udać się do ośrodka Anavim, przy kościele św. Trójcy. Tam jednak trzeba być trzeźwym, a to dla większości bezdomnych stan nie do zaakceptowania.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]
fot.Sebastian Gabriel/EPA