Kończący się 2014 rok jest kolejnym, w którym nie doczekaliśmy się reformy imigracyjnej. Mimo to przynajmniej dla części nielegalnych imigrantów, w tym wielu naszych rodaków, pojawił się cień nadziei na godniejsze życie.
W 2013 roku Senat, przy poparciu przedstawicieli obu partii, uchwalił kompleksową ustawę imigracyjną, przewidującą m.in. „ścieżkę do obywatelstwa” dla nielegalnych imigrantów i możliwość zniesienia wiz dla Polaków. Ustawa jednak umarła wraz z końcem obecnej kadencji Kongresu, bo zdominowana przez republikanów Izba Reprezentantów nigdy nie podjęła debaty nad projektem. Tak dobiega końca kolejna kadencja na Kapitolu bez konkretnych rozstrzygnięć w kwestii imigracji, choć wprowadzenie w życie reformy imigracyjnej było jedną z obietnic obecnego prezydenta.
Dekret zamiast reformy
Pod koniec listopada Barack Obama ogłosił decyzje wykonawcze o rozszerzeniu programu Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA) oraz o zawieszeniu deportacji dla rodziców dzieci będących obywatelami USA oraz młodych posiadaczy prawa stałego pobytu. W nowej wersji program DACA zapewni tymczasową ochronę przed deportacją i pozwolenie na pracę osobom, które przyjechały do USA przed ukończeniem 16 roku życia i mieszkają w USA nieprzerwanie od 1 stycznia 2010 r., na okres trzech lat. Na trzyletnią ochronę przed deportacją oraz pozwolenie na pracę mogą też liczyć m.in. rodzice obywateli amerykańskich oraz posiadaczy zielonych kart, którzy mieszkają w USA od 1 stycznia 2010 roku.
Rozporządzenia obejmą także różne, mniej liczne grupy imigrantów, a o szczegółach można dowiedzieć się na oficjalnej stronie USCIS: http://www.uscis.gov/immigrationaction
We wszystkich przypadkach kandydaci muszą wykazać się niekaralnością. Tysiące imigrantów zaczęło już gromadzić dokumenty, aby przygotować się na moment wejścia w życie przepisów.
Rozstrzygną sądy?
Decyzja Baracka Obamy nie przestaje jednak budzić ogromnych emocji. Republikanie mówią o jednostronnej „amnestii” i nadużyciu prerogatyw władzy wykonawczej. Czy prezydent miał do tego prawo? Odpowiedzi udzielą najprawdopodobniej sądy. Sędzia federalny przyjmujący pozew zgłoszony przez antyimigracyjnego szeryfa z Arizony Joe Arpaio raczej sceptycznie wypowiedział się na temat perspektyw składanej skargi. W kolejce czeka także inna sprawa złożona przez 25 stanów. Nie znajdziemy w niej jednak oskarżeń o wprowadzanie „amnestii” czy wynagradzanie osób, które złamały prawo. Chodzi o pieniądze, czyli domniemane zwiększone wydatki budżetowe i domniemane nadużycie władzy wykonawczej. Prokuratorom stanowym trudno będzie jednak udowodnić, że rozporządzenie prezydenta wyrządzi stanom „nieusuwalne” szkody, skoro nielegalnym imigrantom starającym się o odroczenie deportacji nie będą przysługiwać żadne dodatkowe świadczenia, a stany i tak muszą sobie radzić z imigrantami od wielu lat.
Poza tym według waszyngtońskiego think tanku American Immigration Council w okresie powojennym każdy z prezydentów – zarówno republikanin, jak i demokrata – wydawał samodzielne decyzje dotyczące imigracji z pominięciem Kongresu. Administracja Baracka Obamy, podobnie jak poprzednie, ma więc prawo wpływania na przepisy. W tym przypadku – przepisy imigracyjne dotyczące całych kategorii imigrantów. W przypadku deportacji już od kilku lat prezydent korzystał z tego przywileju, wyrzucając z USA na potęgę przede wszystkim nielegalnych z przeszłością kryminalną. Ten priorytet nie budził do tej pory większych sprzeciwów ze strony republikanów, tym bardziej że Obama deportował imigrantów w skali do tej pory niespotykanej.
Teraz jednak prezydent zdecydował o tym, że nawet 5 milionów nieudokumentowanych niezakłócających porządku publicznego i posiadających już powiązania z Ameryką będzie mogło czasowo pozostać w USA bez obawy przed deportacją. Decyzja, kogo ścigać najpierw, leży w kompetencjach władzy wykonawczej, tym bardziej, że „amnestia” nie jest udzielana odgórnie wszystkim – każdy przypadek musi być rozpatrywany oddzielnie. Warto przy tym pamiętać, że nawet po wejściu w życie nowych rozporządzeń około 7 milionów nieudokumentowanych nadal pozostanie bez papierów i będzie drżeć z lęku przed deportacją.
Między rozporządzeniem a memorandum
Krytycy Obamy podnoszą też fakt, że prezydent nie podpisał w tej sprawie rozporządzenia wykonawczego (executive order), które musi być zarejestrowane w oficjalnym dzienniku podawczym (Federal Register), tylko wystosował memoranda do odpowiednich departamentów. To jednak fałszywy trop. Memoranda uważane są co prawda za rozporządzenia niższego rzędu, mają jednak podobną moc prawną co executive orders – twierdzą konstytucjonaliści. A Obama za wszelką cenę unika przyprawiania mu gombrowiczowskiej „gęby” prezydenta rządzącego dekretami. Jak wyliczyli dziennikarze „USA Today” jako pierwszy prezydent w historii wydał więcej memorandów niż executive orders. I może to robić bez poważniejszych konsekwencji. Według ekspertów wypowiadających się dla „USA Today” prawo nie rozgranicza wyraźnie różnicy między executive order a memorandum. Nie ma też szczegółowych dyspozycji co do tego, jakie kwestie mają być regulowane za pomocą executive orders a jakie w memorandach. Zarówno jednak jako memorandum, jak i jako executive order rozporządzenie Obamy mieści się ramach konstytucyjnych prerogatyw władzy wykonawczej – twierdzi większość ekspertów. Ma określone ramy czasowe i może być odwołane przez kolejnych prezydentów.
Realizacja zarządzeń prezydenta ma rozpocząć się w pierwszej połowie przyszłego roku. Dla około 5 milionów osób będzie to oznaczało trzy lata spokoju – prawo do pracy i koniec koszmarnych snów o deportacji. Być może to wystarczy, aby doczekać prawdziwej reformy systemu imigracyjnego, która w końcu przyniesie stałe rozwiązania. O jej kształcie będą decydować republikanie mający większość w nowym Kongresie, ale znajdować się będą pod naciskiem lobby pracodawców, którzy od lat mówią o potrzebie wprowadzenia racjonalnych zmian. I w tym właśnie nadzieja.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.Matthew Cavanaugh/EPA
Reklama