Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 14:42
Reklama KD Market

Refleksja po wyborach do władz miejskich w Chicago

Era kolejnego burmistrza miasta Chicago z dynastii Daley dobiegła końca. Wszyscy ci, którzy liczyli, że dojdzie do drugiej tury na początku kwietnia mocno się zawiedli. Niespodzianki nie było. Zdecydowanie wygrał Rahm Emanuel. Porażkę poniosły za to polskie kandydatki. Dlaczego wyniki wyborów są jakie są, dlaczego Polonia znów przegrała i co zrobić by to zmienić, zastanawia się doktor nauk prawnych, Bogda Mucha.
Era kolejnego burmistrza miasta Chicago z dynastii Daley dobiegła końca. Wszyscy ci, którzy liczyli, że dojdzie do drugiej tury na początku kwietnia mocno się zawiedli. Niespodzianki nie było. Zdecydowanie wygrał Rahm Emanuel, były szef sztabu Białego Domu prezydenta B. Obamy, kongresman z piątego chicagowskiego dystryktu kongresowego i b. doradca prezydenta B. Clintona przy frekwencji około 42% uzyskał ponad 55 procent głosów. Jak się wydaje został chyba wcześniej „namaszczony” przez odchodzącego burmistrza, skoro jego miejsce przy prezydencie Obamie zajął brat William Daley, a we wzorowej kampanii wyborczej pomagał mu główny strateg polityczny rodziny Daley’ich i Baracka Obamy David Axelrod, który przed wyborami powrócił do Chicago w celu przygotowania dla prezydenta kampanii reelekcyjnej w 2012 roku.
Dodatkowym, ale niezmiernie istotnym elementem w wygranej kampanii wyborczej nowego burmistrza-elekta było zgromadzenie na własnym funduszu wyborczym poważnej kwoty przeszło 13 mln dolarów, którą umiejętnie wydał głównie na reklamy w telewizji. Dodajmy, w większości zawierające treści pozytywne, w przeciwieństwie do głównego oponenta Gery’ego Chico, który prowadził nagatywną kampanię atakując Rahma Emanuela. Dla porównania R. Daley’emu taka kwota nigdy nie była potrzebna, gdyż zadowalał się kwotami rzędu 2 do 4 milionów dolarów w licznych kampaniach wyborczych w ciągu prawie 22 lat piastowania stanowiska burmistrza miasta Chicago. Ale walka o wolny mandat burmistrza, w której nie bierze udziału kandydat dotychczas sprawujący urząd, podobniej jak we wszelkich kampaniach wyborczych toczonych w Stanach Zjednoczonych jest droższa. Poza tym warto podkreślić, iż od 1 stycznia bieżącego roku uległy zmianie przepisy dotyczące finansowania kampanii wyborczych w stanie Illinois. W miejsce modelu liberalnego, który zakładał możliwość nieograniczonych wysokości wpłat na fundusze wyborcze kandydatów na stanowiska wybieralne od dowolnych podmiotów, w tym osób fizycznych, korporacji, związków zawodowych, komitetów akcji politycznej (PAC), legislatura stanowa po aferze z b. gubernatorem R. Blagojevich’em wprowadziła po raz pierwszy w historii tego stanu limity wpłat. W cyklu wyborczym nawet najbogatsi nie mogą wpłacić na fudusze wyborcze kandydatów sumy wyższej niż 5 tys. dol, korporacje i związki zawodowe nie więcj niż 10 tys. dol., zaś komitety akcji politycznej do 50 tys. dol. Ustawodawca Illinois umyślnie jednak zostawił lukę prawną polegającą na nieograniczaniu wpłat na rzecz partyjnych kandydatów dokonywanych przez przywódców obu głównych partii w legislaturze w Springfield. Nie dziwi zatem, iż kandydaci ubiegający się o wybór na stanowisko burmistrza Chicago ogromną większość pieniędzy zdążyli zgromadzić do końca ubiegłego roku. Na przykład, według wstępnych danych Rahm Emanuel przyjął wpłaty na kwotę ponad 9 mln dolarów, głównie od podmiotów spoza stanu Illinois. Podobnie uczynili G. Chico i Carol Moseley Braun. Zatem kolejny raz zatriumfowała stara prawda, że bez pieniędzy trudno wygrać wybory w Ameryce, bo one są – jak to powiedział jeden z menedżerów kampanii wyborczych z Kalifornii – jak „mleko matki karmiącej noworodka”. Jak na tym tle wypadły wybory na radnych miejskich? Trzeba powiedzieć, że w wyjątkowo dużej ilości okręgów (14), dwaj kolejni kandydaci, którzy zdobyli największą liczbę głosów muszą wziąc udział w drugiej turze wyborów, albowiem nikt nie zdołał uzyskać ponad 50 procent głosów w pierwszym głosowaniu. Jest to niewątpliwie na rękę burmistrzowi-elektowi R. Emanuelowi, gdyż poprzez wsparcie finansowe z własnej rezerwy wyborczej dla lojalnych i chętnych do współpracy kandydatów na radnych, którzy zakwalifikowali się do drugiej tury jest w stanie stworzyć własne zaplecze polityczne w radzie miejskiej. A będzie go potrzebował, bo rada decyduje o budżecie miejskim i sposobach zmniejszenia lub likwidacji miliardowego deficytu.
Niestety jako polska grupa etniczna przeżyliśmy kolejną porażkę wyborczą. Po pierwsze, okręgi wyborcze zamieszkiwane przez duża liczbę Polaków głosowały na G. Chico. Na przykład w 23 okręgu wyborczym, w którym startowała na radną Anna Góral ponad 50% głosujących opowiedziało się przeciwko R. Emanuelowi. Podobnie było w 13 i 41 okręgu. Nieco lepszy wynik uzyskał burmistrz-elekt w północno-zachodnich okręgach 30 i 36, zaś zdecydowana większość opowiedziała się za nim w okręgach 38 i 45, z tego ostatniego startowała druga nasza kandydatka Anna Klocek. W tych warunkach będzie niezwykle trudno uzyskać od R. Emanuela wsparcie dla polonijnych projektów lub stanowiska w adminstracji miejskiej dla naszych rodaków. Ale taka sytuacja chyba nikogo nie dziwi, bowiem od kilkunastu lat, a może więcej, poza płaceniem wysokich podatków od nieruchomości, których jesteśmy w około jednej trzeciej właścicielami na terenie miasta Chicago, nie mamy większego wpływu na to, gdzie one trafią w postaci wydatków miejskich. Jedynym jeśniejszym punktem był wynik wyborczy Anny Góral, której zabrakło niewiele ponad dwiescie głosów, by doszło do zmierzenia się z obecnym radnym M. Zalewskim w drugiej turze wyborów. Uzyskanie 34 procent głosów, wbrew poglądom niektórych osób, należy uznać za wynik niespotykany od kilkunastu lat w przypadku przedstawiciela naszej grupy etnicznej, zdobywających za zazwyczaj w granicach 3-15%. Na przykład A. Klocek w tych wyborach zdobyła 8%. Jest nadzieja, iż będzie to swego rodzaju fundament polityczny Anny Góral, która po raz pierwszy wzięła udział w wyborach jako kandydatka na urząd wybieralny i niestety, co z przykrością należy skonstatować, nie spotkała się z należytym poparciem ze strony polonijnych organizacji społecznych i biznesowych. Niemniej jednak zdobyte doświadczenie będzie zapewne procentować, gdyby w przyszłości ubiegała się o inny mandat. Słabość polskiego, dosyć licznego elektoratu wynika z wielu przyczyn. Przede wszystkim z uwagi na zaszłości historyczne mamy swoisty wstręt do finansowego wspierania naszych kandydatów. Niekiedy przemawia przez nas także zazdrość. Inne grupy etniczne, w tym latynosi wcześniej to zrozumieli i hojnie pomagają swoim kandydatom. Nie mamy ponadto systemowych rozwiązań, które są niezbędne do zaistnienia polskiej grupy etnicznej na rynku politycznym. Są wśród nas, a zwłaszcza wśród naszych dzieci, tutaj wychowanych i wykształconych osoby, które chętne są do pracy publicznej. Trzeba im pomóc poprzez stworzenie czegoś na kształt akademii liderów, i to już na poziomie szkół średnich i wyższych, które przy finansowym wsparciu na przykład Związku Narodowego Polskiego, ale także innych organizacji społecznych i biznesowych, przygotowalyby zaplecze przyszłych polonijnych działaczy politycznych. Można byłoby w tym celu wykorzystać ośrodek wypoczynkowy ZNP w Yorkville i tam organizować letnie np. tygodniowe kursy. Nauczyciele także są wśród nas. Należałoby powołać do życia przy Związku Narodowym Polskim komitet akcji politycznej, taki stanowy Polonia Political Action Committe, czyli rodzaj funduszu celowego działającego w oparciu o przepisy stanu Illinois, na którym gromadzone byłyby donacje pieniężne zbierane na terenie całej Ameryki. Stanowiłby on wsparcie finansowe dla polonijnych kandydatów startujących w różnych wyborach lokalnych, którzy zdaniem lokalnych działaczy mieliby najlepsze szanse na wygraną, gdyby mogli otrzymać pomoc pieniężną, a także organizacyjną. Niestety, bez zbudowania takich mechanizmów systemowych mamy mizerne szanse na podniesienie znaczenia polskiej grupy etnicznej, do której opinii w przeszłości odwoływali się nawet prezydenci USA. Trzeba jednak zacząć od podstaw i skoncentrować się na początek na lokalnych wyborach, a nie sięgać po mandaty gubernatorów lub kongresmanów. Na to przyjdzie czas, gdy będziemy dysponowali kadrą doświadczonych polityków szczebla lokalnego. Historia wskazuje, iż prezydenci USA czy senatorzy, nie wyłączając obecnie urzędującego, zaczynali uczyć się funkcjonowania amerykańskiej demokracji na poziomie lokalnym, żeby potem ubiegać się o najwyższe stanowiska. Bogdan Mucha Bogdan Mucha - doktor nauk prawnych, zajmuje sie konstytucjonalizmem amerykańskim. Ostatnio ukazała się nakladem Wydawnictwa Adam Marszalek ksiazka pt Finansowanie kampanii wyborczych do legislatur stanowych w systemie federalnym Stanow Zjednoczonych.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama