Pies leżał na ganku i skamlał. – Proszę pana, dlaczego ten pies tak strasznie piszczy? – zapytał właściciela przechodzący chłopiec. – Piszczy, bo leży na gwoździu. – A czemu się nie przesunie? – Bo to jego miejsce.
Mam tak samo jak ten pies – jęczę, narzekam, ciskam się. A wystarczy się ruszyć, przesunąć. Wyjść ze strefy komfortu. Zmienić pracę, przemeblować mieszkanie, uśmiechnąć się do kasjerki, nie pokazać palca. Ogłosić niepodległość. Opuścić na chwilę własne uwikłanie, nie tak całkiem, bo przecież się nie da. Nie po to wikłałem się w to wszystko: rodzinę, pracę, kredyt, ten tekst na jutro, żeby teraz tak po prostu uciec. Ucieczka ma to do siebie, że trzeba się stale oglądać, czy nas nie gonią. Pamiętam, jak wyjeżdżałem z Polski. Wtedy wydawało mi się, że wybieram wolność, że właśnie niepodległość ogłaszam: od układów, brzydoty, umysłowej stęchlizny, od cepeliady. W głębi (może zresztą nie tak głęboko) wiedziałem, że uciekam. Prawie mi się udało. Jeden błąd zniweczył wszystkie starania, a plan wziął w łeb – wziąłem ze sobą siebie.
Różne są sposoby na ucieczki, można narzekać, pić wódkę albo biegać maratony. W sumie każdy sposób jest dobry, ale ucieczka jest tymczasowa. Inna sprawa, że uwikłanie bywa zwykle piętrowe, a jego kręte schody prowadzą w dół. Kiedy pracowałem z alkoholikami i narkomanami, widziałem, co się dzieje, kiedy uzależniony przekracza próg detoksu. Mógł być jeszcze pijany albo na heroinowym skręcie. Gdyby poszedł po flaszkę albo do dilera – znowu by uciekł. Tak jak stali – brudni, pijani, naćpani, zmarnowani – wchodząc na detoks, odzyskiwali godność. Ich twarze zmieniały wyraz. Ogłaszali wewnętrzną niepodległość.
O niepodległości będzie 11 listopada; znowu dostaniemy zastrzyk godności. Na żywo, w kolorze, w wysokiej rozdzielczości, tak żeby ani odrobiny narodowej dumy nie uronić. Nie wstydźmy się, jak nam serduszko piknie na defiladzie, choćby tylko tej oglądanej w telewizji, wstańmy przy hymnie. Chcemy zaśpiewać „Rotę” i „Pierwszą brygadę”. Dzieciakom opowiemy o marszałku, o kasztance, o Solidarności, o cudzie nad Wisłą, o powstaniu. To nic, że nic z tego nie zrozumieją, my to sobie opowiadamy przecież. Na chwilę, na jeden dzień tylko – znowu jesteśmy dumni, wolni, uniesieni. Napoleon Bonaparte zwykł był mawiać, że każdy szeregowy żołnierz nosi w plecaku marszałkowską buławę. Każdy Polak bywa kawalerzystą, nawet jeśli na koniu siedział tylko w Zakopanem na Krupówkach.
To nic, że niektórzy do bycia dumnym z polskości wciąż potrzebują wroga. W tym roku w końcu jest wspólny wróg Putin – jest nadzieja, że ci najbardziej uwikłani nie zakłócą, nie wybuczą, nie sprawią, że siedząc przed telewizorem, będę czuł zażenowanie i wstyd. Nie potrafię wytłumaczyć dzieciakom, dlaczego ci panowie rzucają kamieniami, biją innych, wyrywają drzewka z klombów. Zamiast po prostu cieszyć się z wolności i celebrować jedność. Mój znajomy psychiatra na pytanie: dlaczego nie lubimy poniedziałków? odpowiedział: – Ludzie zawsze znajdą powód, aby być wkurzeni. Dla uwikłanych pieniaczy Święto Niepodległości jest świetnym powodem. Oni pomylili wolność ze swobodą, częsty błąd, gówniarze tak mają.
Uwikłać się – żaden problem. Z reguły wikłamy się w imię czegoś, pod jakimś sztandarem, dla idei, dla dobra, bo co ludzie powiedzą. Często przypadkiem, bez udziału świadomości, bezrefleksyjnie. Z niepodległością jest trudniej, pod górkę. Ogłaszamy ją, często gwałtownie i nieprzygotowani, kiedy już po prostu nie da się inaczej. Z bezsilności, z nędzy, z upodlenia, pod ścianą. Britanny Maynard kilka dni temu ogłosiła niepodległość od glejaka, który zżerał jej mózg. Zanim zjadł jej godność i człowieczeństwo, wymiksowała się z życia, zażywając przepisaną wcześniej przez lekarza dawkę farmaceutyków. Zanim odeszła, napisała, że wolność to możliwość wyboru.
Pomyślmy dziś, na parę dni przed Świętem Niepodległości, o własnych uwikłaniach. Jeżeli nie możesz czegoś zmienić dziś, poczekaj na lepszą okazję albo bez narzekania zaakceptuj swoją niewolę. Nie czekaj na księcia na białym koniu, który przyjedzie z odsieczą. Niepodległość musisz ogłosić sam.
Grzegorz Dziedzic
fot.Dariusz Lachowski/Tomasz Gzell/EPA/jarmoluk/pixabay.com