Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 07:38
Reklama KD Market

Ciężka choroba fotograficzna. Pasje Bonifacego Małolepszego

Ciężka choroba fotograficzna. Pasje Bonifacego Małolepszego
„Chilly Smoker” – fotografia nagrodzona w 1985 roku fot.Bonifacy Małolepszy
Nie żyje Bonifacy Małolepszy. Przypominamy sylwetkę znanego fotografa i kolekcjonera naszym tekstem, który powstał zaledwie kilka miesięcy temu.

Polskie czasopisma podkradały jego rysunki. On, żeby im to udowodnić, zaczął fotografować swoje prace... i zapadł na ciężką chorobę fotograficzną. Choruje do dziś...

/a> Od lewej: Graflex, ważący około 30 kg aparat do fotografii sportowych z teleobiektywem 700 mm; zapalniczka w kształcie aparatu i ceramiczna butelka na alkohol z napisem SCHNAPPS


Bonifacy Małolepszy, dla przyjaciół po prostu Benek, to nie tylko znakomity fotograf, nagradzany na krajowych i międzynarodowych konkursach, ale również chodząca encyklopedia wiedzy o fotografii i namiętny kolekcjoner wszystkiego, co z fotografią związane.

Jego mieszkanie w większej części zajęte jest przez zbiory – około trzech tysięcy aparatów z różnych etapów historii fotografii, regały pełne książek i specjalistycznych pism, z których najwcześniejsze pochodzą z 1912 roku.

Fotograf

/a> Century to najbardziej znany aparat portretowy w historii Ameryki


Jego przygoda z fotografią zaczęła się od… rysunków. Dużo rysował, robił grafiki. W 1973 roku koledzy zebrali jego rysunki i wysłali do „Szpilek”. Jeden z nich ukazał się, troszkę przerobiony, na rozkładówce świątecznego numeru, z podpisem „Juliusz Puchalski”. Trochę później wrocławska gazeta opublikowała kopię innego jego rysunku, też z cudzym podpisem. Przyznał rację tym, którzy radzili mu przed wysłaniem następnych prac robić zdjęcia, będące dowodem autorstwa. I zaczął się uczyć, czytać książki i pisma o fotografii, żeby wiedzieć, co i jak robić. Zdobył wiedzę teoretyczną, zanim potrafił obsłużyć aparat.

Kupił wreszcie za niską cenę rozregulowany rosyjski Zenit E, który sam naprawił, bo szybko odkrył, co się zepsuło. Zaczął fotografować, oczywiście najpierw rodzinę i wszystko, co się działo dookoła, potem nawiązał kontakt z Wrocławskim Towarzystwem Fotograficznym, chodził na doroczne konkursy i wystawy.

W 1974 roku wyjechał z firmą Budimex do pracy w Pradze czeskiej. – Tam zaczęła się moja prawdziwa zabawa z fotografią – wspomina. Tamtejsza Wyższa Szkoła Muzyczna ma wydział fotografii. Jego studenci używali dużych formatów, które w Polsce mało kto znał. – Absolwenci na zakończenie roku mieli swoją wystawę, zafascynowało mnie to, zaprzyjaźniłem się z jednym z nich, Zdenkiem Tomą, z którym do dziś utrzymuję kontakt. Zaczęła się moja ciężka choroba fotograficzna, z której do tej pory się nie wyleczyłem.

Po powrocie do Wrocławia wziął udział w konkursie i odniósł pierwszy sukces – pierwsze miejsce w kategorii debiuty. W Towarzystwie Fotograficznym został wybrany do zarządu, był odpowiedzialny za współpracę z zagranicą. Wspólnie z Czechami zorganizował polsko-czeską wystawę w Kralupach nad Wełtawą. Niedaleko odbywał się festiwal jazzowy, więc uczestnicy wystawy robili tam zdjęcia, pokazane w Polsce w 1979 r. na wystawie fotografii jazzowej.

Rok później był już w Chicago. W klubie polonijnym Milford robił z kolegami zdjęcia z imprez, wieszane później w gablocie na półpiętrze. Utrwalali na fotografiach występy artystów takich jak Czesław Niemen, Maryla Rodowicz, Skaldowie, Halina Frąckowiak i inne gwiazdy z Polski.

Był członkiem klubów: Northwest Camera Club w Elmwood Park, a później Wright College Camera Club. Należy do Photographic Society of America, które patronuje wielu konkursom i salonom fotograficznym na całym świecie. Trzy razy z rzędu uczestniczył w organizowanych w Hongkongu salonach fotograficznych. Jego zdjęcie zostało wybrane do plakatu wystawy kultury polskiej w Maroku.

Robił okładki, pisał i fotografował dla chicagowskich pism polonijnych. Fotografował parady, pochody, rozpoczął kilka projektów, które kontynuuje do dziś. Jednym z nich jest „Żywe Chicago” – zmieniające się miejsca, obiekty w trakcie budowy, zdjęcia tych samych miejsc w różnym czasie. Inny – to przecudne chicagowskie wschody słońca. A rozpoczęty niedawno projekt „Monsters of Chicago” obejmuje budowle, które nie każdy widzi – monstrualne, zapyziałe, niektóre zamknięte, inne w użyciu. Odkładał to na emeryturę, żeby móc dowolnie wybierać czas, porę dnia i nocy.

Kolekcjoner

/a> W kufrach, skrzyniach i pudłach od podłogi do sufitu mieszczą się tysiące aparatów fotograficznych


W Pradze znalazł dużo ciekawych przedmiotów i to był początek jego pasji kolekcjonerskiej. W ciągu dwóch lat między Pragą a Chicago zorganizował we Wrocławiu klub-giełdę fotograficzną.

W Ameryce starych aparatów było dużo – na strychach, w piwnicach, bawiły się nimi dzieci, nie uważano ich za coś wartościowego. Łatwo było je kupić za parę dolarów na wyprzedażach garażowych, w sklepach ze starociami. – Kiedy odkryłem pchle targi, zaczęło się wariactwo. Było tam po kilkuset handlarzy, prawie u każdego coś leżało. Nie wystarczało pieniędzy, żeby to wszystko kupić – wspomina. Dlatego nauczył się zbijać ceny, targować się. I cały czas czytał, zdobywał wiedzę o swoich nabytkach.

W Chicago zbierał stare zdjęcia z polskimi napisami – „Kościuszko Studio” czy „Pułaski Studio”, „Polonia”, „Zalewski” itp. Szukał adresów i jeździł w te miejsca. Tam, gdzie mieści się obecnie biblioteka w Muzeum Polskim, były dwa studia – amerykańskie i polskie. A naprzeciwko muzeum, gdzie teraz przebiega wiadukt, było największe zagęszczenie – 6 czy 7 – polskich zakładów fotograficznych. Była to zresztą zwykła ulica ze starymi drewnianymi domami, a na podwórkach biegały kury i świnie.

Na najbliższe lata stawia sobie za cel napisanie i wydanie vademecum aparatów fotograficznych – kamer, jak je nazywa z angielska.

W jego zbiorach jest kilka podkolekcji, m.in. sprzęt do aparatów – obiektywy, motorki, nasadki, światłomierze. Inna grupa to zabawki w kształcie aparatów. Ma około 30 zabawek na choinkę w ich kształcie. Są też aparaty w formie innych przedmiotów – np. dzbanka na herbatę. – Robiono kamery jako zabawki i zabawki jako kamery. Mam jedne i drugie – mówi, pokazując niektóre z nich.

Inna podkolekcja to stare zdjęcia z różnych epok. Są w niej dwa dagerotypy z pierwszej dekady fotografii – lat 40. XIX wieku. Trochę młodsze to ambrotypy (fotografie na szkle) i ferrotypy (na płytce żelaznej) – bardziej popularne, a więc tańsze.

W skład kolekcji wchodzą też książki fotograficzne i okołofotograficzne – biografie, wydawnictwa akademickie, praktycznie wszystko, co jest związane z fotografią.

Samych aparatów jest już około trzech tysięcy, każdy wpisany do rejestru w dniu kupna, z numerem seryjnym aparatu i obiektywu oraz ceną. Ciekawostką są informacje o miejscu produkcji – Occupied Japan i Occupied Germany. Oczywiście Niemcy w NRD starali się umieszczać ten napis dyskretnie, ze względów politycznych.

/a> „Chilly Smoker” – fotografia nagrodzona w 1985 roku fot.Bonifacy Małolepszy


Niechciane zbiory?

Bonifacy myśli o muzeum. Jego ideą jest umieszczenie swoich bogatych zbiorów w polskim muzeum, bo większa część tych eksponatów nie występuje nie tylko w Polsce, ale nawet w Europie, zwłaszcza stare przedmioty japońskie i pisma amerykańskie, z których wiele już nie wychodzi. Na razie z rozmów z potencjalnymi partnerami nic nie wynika.

– Słyszałem kiedyś taką radę dla dziewczyny – nie wychodź za pijaka, hazardzistę ani kolekcjonera, bo w domu będzie zawsze brakowało pieniędzy. I jest w tym dużo racji – mówi z uśmiechem Bonifacy, patrząc na nagromadzone przez lata zbiory.

Tekst i zdjęcia: Krystyna Cygielska

[email protected]

 

3

3

2

2

1

1

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama