W Lublinie pamiętają jego eksperymenty z ludzkim moczem na Akademii Medycznej. Dziś w Houston w Teksasie dr Stanisław Burzyński prowadzi klinikę, w której rozwija nowatorską metodę leczenia chorych na nowotwory. Po latach batalii w sądach i zarzutów o oszustwa znów może przyjmować pacjentów. O swojej walce o nadzieję dla chorych opowiada „Dziennikowi Związkowemu”.
Andrzej Kazimierczak: Mówi się o Panu jako „doktorze nadziei”. Czy nadzieje te jeszcze bardziej wzrosły po ostatniej decyzji agencji Food and Drug Administration (FDA)?
Stanisław Burzyński: – Niewątpliwie tak. To orzeczenie jest zmianą decyzji FDA sprzed dwóch lat, kiedy nakazano nam wstrzymanie przyjmowania nowych chorych na leczenie antyneoplastonami. Nie przerwało to wprawdzie naszej działalności, bo zakończyliśmy program fazy drugiej tych lekarstw, jednak nie pozwoliła ona na uratowanie wielu innych ludzi chorych na zaawansowane nowotwory. Pewna, nieznana liczba osób po prostu umarła, ale ten fakt – jak wiadomo – dla biurokratów się nie liczy.
Tamta decyzja nie miała, na szczęście, dla kliniki nieodwracalnych skutków?
− W 2012 roku FDA w dużym stopniu zablokowała działalność naszej kliniki, zakazując przyjmowania nowych pacjentów. Stało się to po tym, jak zmarł 6-letni pacjent cierpiący z powodu guza mózgu. Decyzja ta była o tyle kontrowersyjna, że odsetek wyleczonych dzieci cierpiących na to schorzenie w naszej klinice wynosi 20 procent. Pamiętajmy, że to najwyższa średnia w kraju. Przed rokiem natomiast ta sama agencja rządowa wydała ostrzeżenie, że „wyraża obawy o bezpieczeństwo pacjentów”. Teraz nagle zmieniła zdanie.
Dzięki nowemu orzeczeniu możemy nareszcie iść do przodu z badaniami. FDA zniosła bowiem ograniczenie na prowadzenie badań w mojej klinice w Houston i możemy je praktycznie wznowić. Jest to faza trzecia, czyli ostatni etap przed oficjalnym zatwierdzeniem leku. Ponadto możemy przyjmować na leczenie tych chorych, którzy nie mają szans na badania kliniczne. Badania takie są bowiem ograniczone tylko do pewnych diagnoz i wszyscy chorzy nie mogą być przyjęci. FDA uznała więc, że już możemy pomagać ludziom, którzy poprzednio praktycznie nie mieli żadnego ratunku.
Obecnie znacznie większa niż do tej pory liczba osób może mieć nadzieję na wyleczenie dzięki Pana lekom?
− Absolutnie tak. Żeby dać tutaj pewną perspektywę przypomnę, że zapadalność na choroby guzów mózgu, w których leczeniu się specjalizujemy, w Stanach Zjednoczonych wynosi ok. 100 tysięcy. Większość takich chorych umiera, bo leczenie jest nieskuteczne, z wyjątkiem tych nielicznych przypadków, które mogą być operowane we wczesnym stadium. Jeżeli możemy u nas wyleczyć ok. 20 proc. chorych na glejaka, a wskaźnik wyleczeń na inne nowotwory jest jeszcze wyższy, to można wyliczyć, że jesteśmy w stanie uratować dużą liczbę osób. Jak dużą? No powiedzmy, że mieszkańców średniej wielkości miasta. Z drugiej strony są to rozważania tylko teoretyczne, bo w rzeczywistości tak dużej liczby chorych nie jesteśmy w stanie leczyć. Gdyby jednak nasze leki były dopuszczone do ogólnego użytku, to taka sytuacja mogłaby zdarzyć się w praktyce.
Jaka jest różnica między drugą a trzecią fazą badań każdego leku?
− Zatwierdzenie leku w Stanach odbywa się na podstawie tzw. trzech faz badań klinicznych. W fazie drugiej trzeba udowodnić, że lek jest skuteczny u pewnej liczby chorych. W przypadku guza mózgu należało pokazać, że dzięki terapii guz ulega zmniejszeniu lub nawet całkiem znika. My takich badań przeprowadziliśmy 14, udowadniając, że zanikanie guza zaobserwowano u takiego procenta pacjentów, jaki jest wymagany. To jednak jeszcze nie wszystko. Badania te prowadziliśmy przez długi okres, dlatego możemy wykazać, że osoby te żyją bardzo długo – 15 lub 20 lat. Na takiej zasadzie FDA przyznaje status „breakthrough designation”, czyli przełomowe leczenie, kiedy trzeba udowodnić wysoką przeżywalność pacjentów. Takie przełomowe leczenie jest obecnie stosowane przy bardzo wielu lekach w Stanach Zjednoczonych. My będziemy się starać o przyznanie takiego statusu naszym lekom, bo mamy ku temu jednoznaczne powody. Jednocześnie będziemy prowadzić intensywne badania fazy trzeciej, by jeszcze dokładniej określić, jak leki działają.
_________________________________________________
Terapeutyczna działalność dr. Stanisława Burzyńskiego rozpoczęła się, kiedy jako student Akademii Medycznej w Lublinie stwierdził, że we krwi chorych na nowotwory nie występują trzy związki chemiczne obecne u zdrowych, co dało początek odkryciu antyneoplastonów. Było to w 1966 r. Marzenia o praktycznym zastosowaniu odkrycia skierowały go do Houston w Teksasie. Tam w 1977 r. założył klinikę. W 1984 r. Texas Board of Medical Examiners wytoczył mu pierwszy proces. Potem przyszła kolej na służby federalne. W 1997 r. dr Burzyński został uniewinniony po procesie wytoczonym mu przez FDA. Groziła mu wówczas wielomilionowa grzywna i 290 lat więzienia. W 2012 r. FDA zablokowała działalność kliniki dr. Burzyńskiego. W lipcu br. decyzja ta została odwołana.
_________________________________________________
Jak długo potrwa trzecia faza?
− Faza trzecia zwykle trwa długo – od pięciu do siedmiu lat. Kosztuje bardzo dużo pieniędzy. Obecnie ocenia się, że będzie potrzeba na ten cel ponad 40 mln dolarów. Wydaje mi się jednak, że faza trzecia będzie mogła przebiegać równolegle do badań potrzebnych do uzyskania „breakthrough designation”, co skróci okres jej trwania.
Czy można więc przyjąć, że po decyzji FDA Panu i klinice dr. Burzyńskiego nie grożą już sprawy sądowe?
− Z całą pewnością nie grożą nam ze strony FDA, ale nie wolno zapominać, że wciąż mamy przeciwko sobie groźnych napastników. Pamiętajmy, że przez ostatnie dwa lata trwała totalna wojna, której celem po raz kolejny była pełna likwidacja naszej działalności. Wojna rozpoczęła się w takim typowo sowieckim stylu, kiedy nas szykanowano najpierw w małej, lokalnej gazetce, a później oczernianie doszło do łamów największej gazety w Stanach Zjednoczonych. Ci ludzie są opłacani z pewnych nieprzychylnych nam źródeł i wciąż mają pieniądze na swoją działalność. Nadal trwają też ataki ze strony organizacji stanowych, ale wobec korzystnej decyzji FDA wkrótce pewnie ustaną. Zwłaszcza, że główni gracze skierowanej przeciwko nam kampanii powoli się ze swojej działalności wycofują. Pozostali tylko samotni kowboje, którzy nadal chcą strzelać, ale nie bardzo wiedzą, gdzie jest cel...
Obecna sytuacja przypomina mi scenariusz jakiegoś westernu, gdzie bogaty ranczer chce się pozbyć złych kowbojów. Wynajmuje odpowiedniego człowieka, w filmie może być to John Wayne, który załatwia sprawę do samego końca. W naszym przypadku, taka rozprawa nastąpi wkrótce. Wierzę, że pojawi się jakiś dziennikarz śledczy, który pokaże jak nieprzychylne nam środowiska są skorumpowane i jako takie, wcześniej czy później, będą musiały zniknąć. Kampanię przeciwko nam prowadzono nie tylko w Stanach, ale też w Polsce, Anglii czy nawet w Chinach, ale główni awanturnicy powoli zaczynają się wycofywać z tej nieproduktywnej działalności. Podrzędni gracze nadal próbują coś zrobić, ale nie mają szans, o czym może świadczyć niedawna decyzja FDA.
Czy rozpoczęcie trzeciej fazy może oznaczać, że chorzy będą mieć szansę bezpłatnego leczenia?
− Będziemy przyjmować na leczenie chorych z całego świata, zapewniając im leki bezpłatnie. Pamiętać jednak należy, że przyjmowanie na leczenie jest selektywne i nie wszyscy chorzy mogą zostać poddani naszej terapii. Jeśli jednak już zostaną zaakceptowani, to za darmo otrzymają leki, natomiast odpłatne pozostaną testy laboratoryjne czy obsługa lekarska lub pielęgniarska.
Mogą też liczyć na poddanie się terapii poza Teksasem?
− Oczywiście, że tak, ale dopiero w momencie, gdy powstaną nasze filie poza Stanami Zjednoczonymi. Mamy zamiar wprowadzić nasze terapie w wielu ośrodkach klinicznych na świecie, które będą prowadzone przez najlepszych specjalistów w tej dziedzinie, ale to dopiero plany na przyszłość. W międzyczasie mamy nadzieję, że nasze leki zostaną definitywnie zatwierdzone i lekarze będą mogli je powszechnie stosować. Należy przy tym podkreślić, że do tej pory żaden lek na guza mózgu nie przeszedł fazy trzeciej. Wszystkie zostały zatwierdzone po zakończeniu fazy drugiej i są dostępne na rynku. My poszliśmy o krok dalej.
Czy wybór metody leczenia nowotworu zależy przykładowo od rasy pacjenta?
− My stosujemy podejście personalne, zakładając, że każdy pacjent jest inny. Mamy pacjentów z całego świata, ale przy wyborze metody w żadnym razie nie bierzemy pod uwagę kraju pochodzenia. Badamy geny i na podstawie testów podejmujemy się leczenia chorych genów. Oczywistą jest kwestia, że np. u osób z Chin jest inna kompozycja genowa niż u osób pochodzących z Europy czy Afryki. Wiadomo też, że ludzie z tzw. Trzeciego Świata lepiej poddają się naszej kuracji, bowiem mają lepsze nastawienie do współczesnych leków. Wobec istnienia tak wielu odmian nowotworów leczenie jest zawsze zindywidualizowane i każdy chory wymaga osobnego podejścia.
Czy kształci Pan swoich następców, którzy będą kontynuować walkę z tak trudnym przeciwnikiem jakim dla ludzkości jest nowotwór?
− W naszej klinice mamy wielu doktorantów, którzy poznając obecnie nasze metody leczenia będą w stanie poprowadzić tę działalność dla dobra przyszłych pokoleń. Ponadto przyjeżdżają do nas onkolodzy z różnych miejsc na świecie, by bliżej przyjrzeć się naszym metodom. Przykładowo, ośrodek opierający się na naszym doświadczeniu powstał w Japonii. Jutro zaś (8 lipca br. – przyp. red.) spodziewam się wizyty delegacji z Tajlandii i z dużym prawdopodobieństwem mogę zakładać, że lekarze z tego kraju pójdą śladami Japończyków. W niedalekiej przyszłości otworzymy nasz ośrodek w Hiszpanii i przypuszczalnie w kilku innych krajach.
A kiedy w Polsce?
− W Polsce niestety nie, bo środowiska medyczne nad Wisłą są do nas nieprzychylnie nastawione, choć akurat mamy dużo szczęścia w leczeniu ludzi, którzy z Polski przyjeżdżają. W przeszłości wyciągaliśmy rękę do współpracy, lecz wielokrotnie spotykaliśmy się z odmową, więc przypuszczalnie na wielki postęp w tej dziedzinie nie należy liczyć.
Dziękuję za rozmowę. Życzę dalszych sukcesów, a pacjentom powrotu do zdrowia.
Rozmawiał: Andrzej Kazimierczak
[email protected]