Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 19 listopada 2024 16:24
Reklama KD Market

Rok 1989 w oczach amerykańskich korespondentów

W 1989 r., kiedy w Polsce upadał komunizm, korespondentami głównych amerykańskich gazet: "New York Timesa" i "Washington Post" byli John Tagliabue i Jackson Diehl. Ich relacje najpełniej kształtowały obraz historycznych polskich przemian na użytek elit w USA. 



Polska często gościła wtedy na czołówkach zachodnich gazet. W latach 1988-1989 korespondencje Diehla 35 razy znalazły się na pierwszych stronach „Washington Post”. Diehl i Tagliabue, którzy mieszkali już w Polsce od pięciu lat i nauczyli się polskiego, starali się opisywać wydarzenia w szerokiej, europejskiej perspektywie i przeczuwali efekt domina w kruszącym się bloku sowieckim.

Nawet oni jednak – jak niemal wszyscy ówcześni obserwatorzy – nie przewidzieli zawrotnego tempa zmian.

„Na początku 1989 r. w Warszawie prawie nic nie było w sklepach. Musieliśmy sprowadzać mleko ze Szwecji. Prenumerowałem solidarnościowy Tygodnik Mazowsze, dostarczany przez tajnego kuriera. Widać było, że system się sypie” - wspomina po 25 latach Diehl, dziś wiceszef działu komentarzy redakcyjnych w „Washington Post”.

W rozmowie z PAP zgadza się z Tagliabue, że przełomowym momentem były strajki w Gdańsku i Nowej Hucie w poprzednim roku. „Było jasne, że reżim nie ma na nie odpowiedzi” - mówi.

„Spędziłem wtedy wiele czasu ze stoczniowcami. Byłem zafascynowany ich determinacją, idealizmem i doskonałą organizacją protestu” - wspomina Tagliabue, korespondent „NYT”.

W marcu obaj relacjonują rozmowy okrągłego stołu. Kładą nacisk na kluczową rolę Lecha Wałęsy i opisują rządową ofertę legalizacji Solidarności i częściowo wolnych wyborów. Zauważają, że celem PZPR jest wciągnięcie opozycji do obozu władzy, aby obarczyć ją odpowiedzialnością za bolesne skutki niezbędnych reform gospodarczych.

„Zadziwiającym aspektem rozmów jest decyzja rządu, by zalegalizować Solidarność. Ale rząd nie czyni tego z altruizmu, tylko po to, by dokooptować związek i skłonić go, by złagodził skutki kryzysu ekonomicznego, zapewniając komunistom przetrwanie jako siły politycznej” - pisał Tagliabue 1 marca 1989 r.

W Polsce rozkręcała się wtedy spirala hiperinflacji, pochłaniając oszczędności obywateli, a zadłużenie kraju - prawie 40 miliardów dolarów - zdawało się nie do spłacenia.

W analizie 6 kwietnia, po zakończeniu okrągłego stołu, Diehl podkreślał trudną sytuację opozycji podzielonej między umiarkowanych doradców Wałęsy a radykalnych działaczy negujących sens paktowania z komunistami. Obóz rządzący – zwracał uwagę korespondent „WP” - też nie był jednolity, bo beton w PZPR odrzucał kompromisy z Solidarnością.

„Wałęsa i jego doradcy są teraz w faktycznym sojuszu z Jaruzelskim w celu odbudowania gospodarki i pokojowego doprowadzenia kraju do demokracji. Do ich przeciwników zaliczają się nie tylko twardogłowi komuniści, lecz również radykalne grupy opozycyjne w Solidarności i poza nią, które odrzucają przywództwo Wałęsy lub nie akceptują kompromisu w sprawie wyborów, prezydentury i parlamentu” - pisał Diehl.

Po podpisaniu porozumienia kończącego okrągły stół korespondenci spekulują co dalej się wydarzy, co zrobi ZSRR, jeśli system ulegnie dalszemu rozkładowi, i co powinien zrobić Zachód, a zwłaszcza USA. Według Tagliabue, Waszyngton stał przed wyborem: starać się przekonać Moskwę do finlandyzacji Polski i Węgier – które też podążały drogą demontażu komunizmu – czy popierać liberalizację w krajach bloku „bez oferowania Moskwie zapewnień, które mogą się okazać niepotrzebne”.

Mimo pierestrojki w ZSRR, w USA dominowało niedowierzanie, by upadek komunizmu i wyzwolenie Polski spod dominacji sowieckiej było możliwe. „Newsweek” opublikował długi artykuł zatytułowany: „Czy mur berliński upadnie?” i odpowiedział: nie.

„Byłem zdumiony tym, co się w Polsce dzieje. Jestem dzieckiem zimnej wojny. Pamiętam jak Henry Kissinger i Jane Kirkpatrick przekonywali nas, że prawicowe dyktatury mogą się skończyć, ale lewicowe będą trwały wiecznie” - mówi Tagliabue.

„W Waszyngtonie nikt jeszcze wtedy nie wierzył, że system się zawali. Na Kremlu zasiadał Gorbaczow, ale większość krajów bloku była przeciw pierestrojce. Administracja Busha mocno popierała zmiany w Polsce, ale martwiła się o stabilizację w Europie” - dodaje Diehl.

W analizie przed wyborami 4 czerwca korespondent „Washington Post” przewidywał, że Polska zmierza do zrzucenia gorsetu „realnego socjalizmu” i zarzucał USA, że są do tego nie przygotowane.

„Przebieg transformacji w Europie wschodniej będzie miał żywotne znaczenie dla USA nie tylko ze względu na skutki dla stosunków Wschód-Zachód i perspektyw rozbrojenia, lecz i dlatego, że może ona zmienić całe relacje Ameryki z Europą. Jak dotąd jednak Waszyngton pozwolił się zepchnąć na margines i brak mu spójnej polityki, czy choćby pełnego zrozumienia co się dzieje” - pisał w maju Diehl.

Podkreślał niezwykły sukces okrągłego stołu, przypominając, że obalenie dyktatury rzadko odbywa się w sposób pokojowy.

„To były zadziwiająco udane rozmowy, jak się porówna ten okrągły stół z tym co dzieje się dziś np. w Wenezueli. Polska miała szczęście posiadając takich przywódców jak Bronisław Geremek, którzy byli na tyle dalekowzroczni, by przewidzieć, że częściowo wolne wybory zmienią wszystko” - wspomina dziś.

Podobnie jak Tagliabue, Diehl dostrzegł także gorzki paradoks polskiej rewolucji – robotnicy, których bunt był motorem zmian, mieli potem najwięcej stracić, kiedy zapanował kapitalizm.

Obaj korespondenci przeczuwali druzgocące zwycięstwo Solidarności w wyborach 4 czerwca. „Pamiętam kampanię jednego z komunistycznych kandydatów. Zapytany, jak ocenia swe szanse odpowiedział, że gdyby opozycja wzięła krowę i namalowała na niej napis Solidarność, krowa by wygrała” - wspomina Tagliabue.

„Kiedy skala przytłaczającego zwycięstwa Solidarności ukazała się w pełni, kierownictwo PZPR i Solidarność stanęły przed problemami, przed którymi nigdy nie stał dotąd żaden kraj bloku sowieckiego” - pisał w „NYT”.

Wiadomość o wyniku wyborów nie znalazła się na czołówkach amerykańskich gazet – przyćmiły ją inne historyczne wydarzenia. Tego samego dnia, 4 czerwca, armia chińska krwawo stłumiła protest na placu Tienanmen, a dzień wcześniej w Iranie umarł ajatollah Chomeini.

Po wyborach korespondenci relacjonują próby utworzenia rządu, nieudaną misję sformowania gabinetu przez Czesława Kiszczaka i manewry opozycji i PZPR w celu takiego podzielenia się władzą, by zmiany przebiegały spokojnie. Panują obawy o reakcję Moskwy, partyjnego betonu w Polsce, i o to, czy nie dojdzie do wybuchu społecznego wskutek kryzysu gospodarki.

Prasa amerykańska skupia się na sporze wokół wyboru generała Jaruzelskiego na prezydenta – gwarantowanego umową okrągłostołową, ale wiszącego na włosku po klęsce wyborczej PZPR. Dużo miejsca poświęca zabiegom o restrukturyzację długu Polski i pomoc finansową z USA.

Nominacja Tadeusza Mazowieckiego na premiera jest kolejną sensacją. Media w USA relacjonują targi wokół tworzenia jego rządu, m.in. o kluczowe resorty, jak sprawiedliwość i sprawy zagraniczne, wygrany przez Solidarność. Podkreślają międzynarodowe reperkusje polskiego przełomu.

„Wybór katolika Mazowieckiego na premiera będzie miał dramatyczny psychologiczny i polityczny wpływ na kraje komunistyczne na całym świecie” - pisze 27 sierpnia analityk „Chicago Tribune”, Joseph A.Reaves.

Wkrótce polski kamień uruchamia lawinę – dochodzi do aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji, podobnych przemian w innych krajach bloku, obalenia muru berlińskiego, a wreszcie krwawej rewolucji w Rumunii.

John Tagliabue, który ją relacjonował, zostaje ciężko ranny w Timisoarze, gdzie ginie dwóch innych zachodnich dziennikarzy. Kontuzja wpędziła go w głęboką depresję.

Jackson Diehl, który wyjechał z Polski zaraz po czerwcowych wyborach, musiał ponownie przyjechać do Europy środkowowschodniej, aby obsługiwać wypadki tamtejszej Jesieni Ludów.

„Nigdy nie sądziłem, że będę musiał wrócić tak szybko” - mówi.

Tomasz Zalewski (PAP)

 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama