Dziesięć lat temu młoda działaczka polonijna AnnaZolkowski-Sobor, rodowita chicagowianka, dwujęzyczna córka polskich imigrantów została wybrana z kilkorga kandydatów przez telewizję ABC7 do roli komentatora Parady 3 Maja. Od tamtej pory robi to rokrocznie razem ze znanym dziennikarzem ABC7 Alanem Krasheskym, który też ma polskie korzenie.
Z Anną Zolkowski-Sobor rozmawia Alicja Otap
Alicja Otap: Jak się Pani czuje w roli komentatora parady?
Anna Zolkowski-Sobor: – Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że mam zawsze coś do powiedzenia. Zawsze interesowałam się historią Chicago i Polonii. Gdy opowiadam o paradzie, mam okazję wykorzystać te wszystkie wiadomości. Znam fakty i organizacje polonijne, a także różne ciekawostki na temat uczestników parady. Komentowanie parady to frajda.
Nie ma Pani tremy?
– Trochę się denerwuję, ale wiem, że nie jest to transmisja na żywo tylko nagranie, z którego można później coś wyciąć. Wiem, czego mogę się spodziewać, ale trzeba pamiętać, że ja to robię raz na rok. Przez rok zapomina się niektóre rzeczy.
A jak współpracuje się z Alanem Krasheskym?
– Jest wspaniałą, sympatyczną, bezpośrednią osobą, a także znakomitym komentatorem i spikerem, oczywiście profesjonalistą, który swój zawód wykonuje od kilkudziesięciu lat. Jest bardzo miły i wyrozumiały. Wie, że ja robię przez godzinę raz na rok to, co on codziennie od lat. Ma polskie pochodzenie. Był w Polsce i odnalazł tam swoje korzenie. Ma wiele sympatii dla Polonii i chętnie pomaga różnym polonijnym organizacjom. Świetnie się z nim rozmawia, choć tylko raz na rok.
Czy Pani wykształcenie pomaga w roli komentatora parady?
– Oczywiście. Uzyskałam tytuł magistra nauk politycznych na Uniwersytecie Northwestern oraz mam dwa stopnie bakałarza – jeden z wiedzy o miastach, a drugi również z nauk politycznych. Kończąc studia, napisałam pracę o ruchu solidarnościowym w Polsce. Był rok 1983 i brakowało materiałów na ten temat w języku angielskim. Dzięki temu, że znam polski, mogłam wykorzystać różne materiały źródłowe dostępne tylko w tym języku.
Gdzie Pani na co dzień pracuje?
– W tej chwili nie pracuję zawodowo, tylko społecznie. Zanim urodziły się moje dzieci, pracowałam w różnych miejscach. Przez pięć lat byłam dyrektorem do spraw zasobów ludzkich w firmie restauracyjnej. Potem pracowałam dla agencji kontaktów zewnętrznych, gdzie dla różnych instytucji robi się promocję, organizuje konferencje prasowe oraz imprezy mające na celu zbieranie funduszy. Przez kilka lat pracowałam w Zrzeszeniu Amerykańsko-Polskim jako dyrektor ds. rozwoju, a więc byłam odpowiedzialna za zbieranie i pisanie podań o granty, za wydawanie publikacji ZAP, za korespondencję i za imprezy. Potem przyszło na świata dwoje moich dzieci i przybyło obowiązków rodzinnych, ale angażuję się cały czas w pracę społeczną m.in. w Komitecie Parady 3 Maja, a także w organizacjach dzielnicowych.
Skąd takie zaangażowanie w działalność społeczną?
– Wszystko zaczęło się od harcerstwa, do którego wstąpiłam jako dziecko. Byłam zuchem, hufcową, zastępową, a później instruktorem. W harcerstwie młodzież nabywa zmysłu organizacyjnego. Uczy się wykonywać różne rzeczy od podstaw. To mi bardzo pomogło później w życiu w wielu różnych dziedzinach, i też w pracy zawodowej i społecznej. Byłam też debiutantką w Legionie Młodych Polek i przez wiele lat przedstawicielką ds. kontaktów zewnętrznych. Wciąż jestem członkinią Legionu Młodych Polek, ale teraz najbardziej jestem zaangażowana w prace Komitetu Parady 3 maja. Z Basią Chałko jesteśmy przedstawicielkami harcerstwa. Pełnię w komitecie funkcję wiceprzewodniczącej, a Basia jest sekretarką. Próbujemy organizować i rozwijać paradę, żeby była jak najlepsza.
Na czym polega Pani działalność dzielnicowa?
– Od około 25 lat mieszkam w chicagowskiej dzielnicy Old Irving Park, blisko skrzyżowania ulic Addison i Pulaski. Gdy mój synek miał 4 lata, nie miał się z kim bawić. Choć w naszej dzielnicy było bardzo dużo dzieci, trudno się było poznać. Dlatego wstąpiłam do naszej organizacji dzielnicowej Old Irving Park Association, która istnieje od 1983 r. i stworzyliśmy w niej komitet dla rodziców. Dzięki temu zaczęły się przedstawienia, imprezy, spotkania. Potem byłam sekretarką OIPA. A następnie wiceprezeską. Od kilku lat jestem prezeską. Nasza organizacja zmienia swoją dzielnicę na lepsze. Nie można zmienić całego świata, ale można mieć wpływ na swój mały zakątek i na to, co się dzieje w naszym najbliższym otoczeniu. Mamy własną sieć komunikacyjną. Wszyscy są dobrze poinformowani. Wydajemy comiesięczny biuletyn, mamy zawiadomienia e-mailowe oraz konto na Facebooku. Jeśli ktoś ma informację, może coś z nią zrobić, jeśli chce. Może nawiązać współpracę z innymi albo zmienić coś wokół siebie. Dzięki dostępowi do informacji powstaje poczucie przynależności do społeczności oraz identyfikacji ze wspólnotą. A to z kolei jest podstawą do dumy – z bycia właścicielem domu, z mieszkania w swojej dzielnicy. Takie małe rzeczy, które wyglądają na błahe, są bardzo ważne.
Jak wygląda praca waszej organizacji?
– Co miesiąc spotykamy się na zebraniach, Zapraszamy polityków, przedstawicieli różnych instytucji, biznesów i szkół. Rozmawiamy o tym, co jest dla nas najważniejsze – o edukacji, przestępczości i wielu innych problemach. Wspólnie próbujemy je rozwiązać. Mamy też spotkania towarzyskie i atrakcje dla dzieci. W grudniu jest kolacja świąteczna. Przed ostatnimi prawyborami zaprosiliśmy kandydatów na forum i każdy z nich odpowiedział na nasze pytania. Współpracujemy też z innymi organizacjami dzielnicowymi. Udzielamy sobie nawzajem pomocy.
Na czym dokładnie polega kooperacja międzydzielnicowa?
– Granice dzielnic są raczej zawsze takie same, ale co dziesięć lat zmieniają się granice naszych okręgów wyborczych. Co dziesięć lat nasza dzielnica jest w innym okręgu miejskim (ang. ward), albo nawet należy do kilku okręgów. Mamy też różnych senatorów i posłów stanowych. Aby cokolwiek osiągnąć i załatwić, musimy współpracować z innymi grupami dzielnicowymi, które mają tych samych co my reprezentantów w lokalnych władzach.
Politycy zmieniają mapę okręgów wyborczych po każdym spisie powszechnym i zawsze tłumaczą to zmianami demograficznymi. Mają rację?
– Nie. Granice powinny mieć naturalny charakter. Przeważnie są to ulice, rzeki, mosty, autostrady. Przez ostatnich dziesięć lat naszą małą dzielnicę reprezentowało aż czterech radnych. Jak się stało na skrzyżowaniu ulic Keeler i Cullom, to było się w trzech okręgach równocześnie. W takiej sytuacji zwykły obywatel nie może nic załatwić. Jest odsyłany od radnego do radnego. Ale już jako organizacja we współpracy z innymi grupami możemy uzyskać wiele. Jak jeden radny nas odprawi, idziemy do drugiego. A czasem uda się nam uzyskać to, czego potrzebujemy, u wszystkich polityków.
Należy też Pani do organizacji Arts Alive Chicago?
– Jestem w zarządzie i zajmuję się promocją i marketingiem. Wszyscy jesteśmy ochotnikami. Pracujemy społecznie. Promujemy sztukę jako formę rozwoju gospodarczego północno-zachodniej dzielnicy. Staramy się przyciągnąć różnych artystów oraz firmy zajmujące się rozmaitymi rodzajami sztuki. Zauważyliśmy, że Logan Square i Avondale stały się za drogie dla osób uprawiających różne formy sztuki. Artyści maszerują po Milwaukee Avenue na północ, ponieważ jest tam taniej i jest dostęp do komunikacji publicznej. Arts Alive przyczyniła się do przeprowadzki na Six Corner z południowej dzielnicy Narodowego Muzeum Sztuki Weterańskiej. Mieści się ono przy 4041 N. Milwaukee. W tym samym gmachu znajduje się sprowadzona przez nas pracownia masek teatralnych wykonywanych na zamówienie m.in Lyric Opera. Jest też studio fotograficzne i inni artyści. Wszystkie instytucje współpracują ze sobą i zapraszają na wspólne warsztaty artystyczne wycieczki szkolne. W Arts Alive pracujemy, by takich biznesów i kooperatyw było coraz więcej w naszej dzielnicy. Tworzymy też murale. Malujemy je przeważnie na ścianach pod wiaduktami. Mamy na koncie już kilkanaście takich malowideł.
Dlaczego malujecie murale?
– Między innymi ze względów bezpieczeństwa. Wandale, gangi i artyści graffiti zostawiają mural w spokoju. To miejsce pozostaje czyste, kolorowe i bezpieczne. Widać, że ktoś o nie dba, że ono do kogoś należy. Dlatego nie wolno tam zostawiać śmieci ani robić nic złego. Wydaje się to naiwnie proste w swoim założeniu, ale przekonaliśmy się, że ta metoda naprawdę działa. U podłoża malowania murali znajduje się teoria socjologiczno-artystyczna place making, czyli tworzy się miejsce tam, gdzie nic nie było, co jest ważne dla wyrobienia w sobie poczucia dumy i tożsamości. Ważne jest też dla bezpieczeństwa. Jest dużo na ten temat w Internecie. Nigdy nie brakuje nam chętnych do tworzenia murali. Czują, że to jest ich dzieło i miejsce.
W ten weekend obchodzimy Dzień Matki. Za co chciałaby Pani podziękować swojej mamie, Helenie Ziółkowskiej, znanej działaczce polonijnej?
– Zawdzięczam mamie znajomość języka polskiego, wychowanie w polskiej tradycji, kulturze i historii. Posyłała mnie na grupy taneczne, teatralne, do polskiej szkoły i na harcerstwo. Mój ojciec Roman też wspierał takie wychowanie moje i brata. Podobne wartości staramy się z mężem Markiem przekazać naszym dzieciom.
Jak będzie pani spędzać Dzień Matki?
– Wszyscy razem z moją mamą, bratem i jego rodziną wybierzemy się do teatru, a po powrocie zjemy deser w naszym domu.
Dziękuję za rozmowę.
[email protected]
Reklama