Erudyta, kabareciarz, uważny obserwator polskiej rzeczywistości, czy wreszcie kibic sportowy - zawitał po raz kolejny do Wietrznego Miasta. 57- letni Marcin Daniec w sobotni wieczór dał blisko dwugodzinne przedstawienie wcielając się kolejno w postaci, które powołał do życia na potrzeby sceny. Był więc pan Ignacy, Marcinek, Góral. Jednym słowem: Daniec - przekładaniec.
Śmiejemy się z małych pijaczków, drobnych oszustów, życiowych niedorajdów, więc jak zwykle śmieliśmy się po prostu z samych siebie. Na scenie nie było miejsca na zwykły przypadek. Świetnie wyreżyserowane przedstawienie, doskonała interakcja z publicznością sprawiały, że czas mijał szybciej, niż można było tego oczekiwać.
Jeśli więc masz dostęp do prasy polskiej, wykupiłeś wszystkie możliwe w USA polskie telewizyjne kanały, to ten "szoł" mój widzu, obejrzałeś w zachwycie! Śledząc uważnie sytuację polityczną w kraju, który opuściłeś za pieniądzem lub całkiem z innych przyczyn, cięty żart Dańca mogłeś rozpoznać bez najmniejszego problemu. Lecz jeśli choć na chwilę zwątpiłeś w moc sprawczą mediów, to biada ci Polaku na przedstawieniu takowym. Śmiać się nie będziesz, ani miotać na krześle ze śmiechu, tym bardziej że ciętych dowcipów na scenie zrozumieć nie sposób żyjąc tu i pracując, a kontaktu z porzuconą ojczyzną nie mając żadnego.
Przyznać trzeba jedno, wraz ze śpiewającym duetem Anną Piechurską i Pawłem Eckertem, występ Dańca mógł być chwilowym panaceum na zmartwienia Polaków w Chicago. Więcej! Choć przez chwilę można było się poczuć jak w dawnej Polsce, pomiędzy swoimi, głośno wymieniając dowcipy i jeszcze głośniej klaszcząc.
Tekst i zdjęcia Dariusz Lachowski
Reklama