Rozmowa z profesor Ewą Radwańską, dyrektorem Wydziału Endokrynologii Reprodukcji i Niepłodności w Rush University w Chicago.
Małgorzata Koryś: Jak to jest z tymi kobiecymi humorami, czy hormony to główni winowajcy naszych huśtawek nastroju?
Prof. Ewa Radwańska: Te humory to rzeczywiście często efekt działania hormonów w organizmie kobiety. Zacytuję tutaj prof. Tadeusza Bulskiego, który jeszcze w okresie moich studiów w Polsce zainspirował mnie do wybrania specjalizacji ginekologicznej: „U kobiet ciąża, miesiączka, menopauza (z którymi wiąże się dużo bólu) to nie jest fizjologia, to cena, jaką kobieta płaci za przedłużenie gatunku”. Właśnie dlatego praca ginekologa powinna polegać na pomocy kobiecie. Hormony, humory i zmienne nastroje to po prostu bolesne elementy kobiecości.
Jak rozumiem, my kobiety jesteśmy wobec tego poniekąd usprawiedliwione przez naturę?
- Poniekąd tak.
Czym dla Pani jest kobiecość?
- No cóż, to nie jest łatwe pytanie. Myślę, że to połączenie łagodności, ciepła, macierzyństwa i specyficznej uczuciowości, podparte przygotowaniem do życia i umiejętnością pokonywania przeszkód.
Ukończyła Pani Akademię Medyczną w Warszawie w latach 60. Już od początku swojej kariery zajęła się Pani problemem niepłodności. Na jakim etapie były wówczas badania w tej dziedzinie?
- Jeśli chodzi o Polskę, to miałam bardzo dużo szczęścia, bo to właśnie I Klinika Położnictwa i Ginekologii Uniwersytetu Warszawskiego jako jedyna dawała szansę na kształcenie w interesującym mnie kierunku. Później wyjechałam do Wielkiej Brytanii. Nie mieliśmy jeszcze wtedy do dyspozycji tak wysoko rozwiniętej technologii, jaką mamy dziś. Obecnie w większości krajów każda kobieta z otwartą głową jest w stanie zajść w upragnioną ciążę. Medycyna jak nigdy dotąd oferuje szereg rozwiązań, które niemalże zawsze prowadzą do sukcesu. Oczywiście poza wolą liczą się również pieniądze, chociaż mieszkanki Illinois, które posiadają ubezpieczenie pracownicze są w tej szczęśliwej sytuacji, że pokrywa ono koszty leczenia niepłodności. Niestety nawet dziś w tak rozwiniętym kraju jak Stany Zjednoczone wciąż wiele kobiet nie posiada wiedzy, jak i gdzie udać się po pomoc.
Czy ma Pani dzieci?
- Tak, jestem matką. Właśnie w momencie, w którym urodziłam córkę, zrozumiałam w pełni, jak istotny w życiu kobiety jest element macierzyństwa.
Dla ilu dzieci z programu zapłodnień in vitro, który prowadzi Pani na Rush University, mogłaby być Pani matką chrzestną?
- (Śmiech). Tak naprawdę to nie wiem, przestaliśmy już liczyć. Na pewno są to tysiące. Kiedyś co rok urządzaliśmy pierwszemu dziecku urodziny. Dziś te dzieci mają już swoje dzieci. Pracuję w tym miejscu ponad trzydzieści lat i wykształciłam w tym czasie 24 specjalistów.
Czy jest Pani kobietą spełnioną?
- Myślę, że tak. W myśl zasady: „rób to, co kochasz, a nie będziesz musiał pracować jednego dnia w swoim życiu” zawodowo czuję się kobietą spełnioną. Co oczywiście nie oznacza, że nie muszę się rozwijać i kształcić – w mojej dziedzinie należy kształcić się nieustannie.
Mówi Pani o spełnieniu zawodowym, a co z miłosnym?
- Jak już mówiłam, jestem mamą i żoną. Mój pierwszy mąż to była studencka miłość, mój obecny jest Amerykaninem.
Znalazła Pani jednak czas na miłość. Jaki wobec tego typ mężczyzny pociąga kobietę z tytułem profesorskim?
- Oczywiście. W tym względzie zupełnie nie różnię się od innych kobiet: musi być przystojny i pociągać mnie intelektualnie.
Nie musi zmieniać koła w samochodzie?
- Nie, nie musi. Ja sama, chociaż uwielbiam porządek i lubię wszystko układać, nie lubię sprzątać. Moja mama mawiała, że nie wszyscy muszą znać się na wszystkim, ale trzeba mieć przynajmniej jedną dziedzinę, w której jest się naprawdę dobrym, i to wystarczy. Moi rodzice oboje posiadali tytuły profesorskie i nigdy nie słyszałam, że mama powinna więcej gotować, a tata pracować na dom. Rodzice byli w sobie zakochani przez całe życie i świetnie się uzupełniali. Jest to mój wzorzec szczęścia małżeńskiego wyniesiony z domu.
Jeśli już jesteśmy przy miłości, czy seks po czterdziestce jest naprawdę lepszy?
- Cóż… Sądzę, że to z wiekiem ma bardzo mało wspólnego.
Pani recepta na uśmiech to…?
- Cieszyć się tym, co się ma.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała: Małgorzata Koryś
Reklama