W całym kraju Amerykanie buntują się przeciwko instalowaniu kamer na skrzyżowaniach ulic. Kierowcy są przekonani, że kamery nie zapobiegają wypadkom, a ich jedynym celem jest zwiększenie dochodów policji oraz lokalnych samorządów.
Powołując się na dane z Insurance Institute for Highway Safety "Wall Street Journal" informuje, że od 2012 roku przekraczanie czerwonych świateł tam, gdzie działają kamery, spadło o 6 procent. Siedem stanów korzysta z kamer, lecz nie zezwala na wystawianie mandatów za wykroczenia drogowe zarejestrowane przez kamery. Kilka innych stanów, w tym Ohio i Floryda, nosi się z zamiarem wydania podobnych zarządzeń.
Burmistrz miasteczka Brick z New Jersey, Jon Ducey, stworzył precedens decydując się na zdjęcie kamer z trzech skrzyżowań, mimo że wydane na podstawie zdjęć mandaty od 2010 roku przyniosły lokalnym władzom dodatkowe 2 mln dol. przychodu. Zgodnie z obietnicą daną mieszkańcom Ducey przyjrzał się wynikom pracy kamer i stracił przekonanie, że bardziej niż bezpieczeństwu na drogach służą podnoszeniu dochodów lokalnej administracji.
W Missouri legislatura stanowa zatwierdziła propozycję ograniczenia obecności kamer tylko do ulic w pobliżu szkół, miejsc pracy i okolic, gdzie z różnych przyczyn często dochodzi do wypadków drogowych.
Nie wszyscy mają takie same doświadczenia. American Traffic Solutions z Arizony, firma zajmująca się instalacją kamer twierdzi, że w latach 2004 − 2008 w 14 największych miastach dzięki kamerom uratowano życie ponad 150 ludziom. Natomiast senator stanowy z Florydy Jeff Brandes przytacza badania, które świadczą o wzroście wypadków na takich skrzyżowaniach o 35 procent. W obawie przed zarejestrowaniem przez kamerę kierowcy gwałtownie hamują; w wyniku tego dochodzi do częstych stłuczek.
Zdaniem Brandesa kamery to nic innego, jak ukryta podwyżka podatków.
(eg)
Reklama