Tragikomedia wokół osoby Edwarda Snowdena, korzystającego z „gościnności” Władimira Putina, właśnie zyskała nowy rozdział. Redakcje dwóch poważanych dzienników po obu stronach Atlantyku – „The New York Times” i „The Guardian” – niemal jednocześnie opublikowały komentarze, w których nawołują Biały Dom do uznania byłego współpracownika NSA za whistleblowera, czyli człowieka, który z narażeniem własnego bezpieczeństwa ujawnia rządowe nieprawidłowości, a być może nawet przestępstwa. Oba dzienniki sugerują, iż Snowdenowi trzeba zaoferować jakiś immunitet, a przynajmniej znacznie łagodniejszą, wcześniej wynegocjowaną karę, tak by mógł wrócić do USA i przestać być osobą ściganą.
Pod wieloma względami tego rodzaju rozwiązanie jest znacznie lepsze od obecnej sytuacji, w której Snowden co jakiś czas ujawnia coraz to nowe informacje na temat amerykańskiego szpiegowania i jest – technicznie rzecz biorąc – oskarżony o szpiegostwo, za co grozi mu kara dożywotniego więzienia. Gdyby mógł wrócić do USA na mocy jakiegoś porozumienia z rządem federalnym, cała ta sprawa nareszcie odeszłaby w zapomnienie.
Jednak nie sądzę, by Biały Dom się na coś takiego zdecydował, przynajmniej na razie. Oczywiste jest to, że Snowden wykradł i ujawnił informacje, których w ogóle nie powinien był posiadać. Równie oczywiste jest to, iż upublicznione przez niego dane wyraźnie sugerują, że NSA działała w sposób nie całkiem zgodny z prawem, co potwierdziły dwa raporty na ten temat. Ba, być może rząd złamał nawet konstytucję, co ma się stać przedmiotem obrad odpowiednich komisji w Kongresie. W tym sensie czyn Snowdena jest uzasadniony. Problem polega na tym, że dość trudno jest uwierzyć w rzekomo szlachetne pobudki, jakie miały kierować jego postępowaniem.
Klasyczna działalność whistleblowera polega na tym, że osoba ta ujawnia jakieś sprawy sugerujące, iż dana organizacja dopuściła się prawnych uchybień. Zwykle człowiek taki nigdzie nie ucieka, nie ukrywa się, lecz mówi o wszystkim otwarcie i jest gotów ponieść wszelkie konsekwencje swojego działania. Edward Snowden postąpił zupełnie inaczej i – w pewnym sensie – stchórzył. Nie oddał się w ręce amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości i mu nie zawierzył, lecz uciekł do krajów (Chin i Rosji), które są niemal zaprzeczeniem tego, o co rzekomo zbieg walczy, czyli o swobody obywatelskie i o wolność od nadmiernej rządowej inwigilacji.
Nikt dokładnie nie wie, o co Snowdenowi chodziło. Jeśli chciał zyskać poklask i światowy rozgłos, to w zasadzie już sobie może pogratulować, bo cele te osiągnął. Nie można jednak wykluczyć możliwości, że rzeczywiście był przerażony skalą amerykańskiego podsłuchiwania wszystkiego i wszystkich, co skłoniło go do podjęcia dość dramatycznych kroków.
Czy wszystko to oznacza, że Snowden zasługuje na łaskę? Ponieważ ciąży na nim formalny akt oskarżenia, jedynym człowiekiem, który może coś w tej sprawie zmienić jest prezydent Obama, który ma prawo przebaczyć dowolnemu „przestępcy”. Inną drogą są zakulisowe negocjacje między prawnikami zbiega i Departamentem Sprawiedliwości w sprawie ewentualnej zmiany aktu oskarżenia. Jednak tego typu przekomarzania trwają czasami miesiące, a nawet lata, a zatem Snowden ma czas, by nauczyć się języka rosyjskiego.
W ostatecznym rozrachunku Edward Snowden, niezależnie od tego, co się jeszcze wydarzy, pozostanie na zawsze postacią mocno kontrowersyjną, nie tyle z powodu tego, co zrobił, lecz z powodu metod swojego działania.
Reklama