Przypadek miał miejsce w grudniu ubiegłego roku. Szczegółowa rewizja 54-letniej obywatelki USA wybranej na chybił trafił spośród osób przekraczających granicę nie wykazała śladu używek. Mimo to kobietę zakuto w kajdanki i przewieziono do uniwersyteckiego centrum medycznego, gdzie poddano ją tomografii komputerowej, obserwowano stolec i przeprowadzono szereg innych badań. Wszystko to odbywało się bez zgody przerażonej kobiety.
Ofiara brutalnego zachowania agentów Urzędu Celnego i Ochrony Granic (Customs and Border Protection) wniosła skargę do sądu. Miała duże zastrzeżenia co do deklaracji widniejącej na stronie internetowej CBP, które zapewnia, że jej „oficerowie spełniają obowiązki służbowe w sposób profesjonalny, traktują podróżnych z godnością i szacunkiem”. Poszkodowaną potraktowano w sposób daleko odbiegający od tej formuły. Na tym jednak nie skończyły się jej kłopoty. Za nielegalne, przymusowe badania, któremu ją poddano, szpital przysłał rachunek na 5 tys. dolarów.
„Izraelifikacja” portów w USA oznaczałaby taktykę polegającą na dłuższej rozmowie z pasażerami i przyniosłaby lepsze efekty
Najbardziej przerażające jest to, że na taki sam incydent jest narażony każdy z nas. Nieudolna walka z narkotykami, zmilitaryzowane regiony graniczne, obawa przed terrorystami – mają usprawiedliwiać zawieszenie cywilizowanych zasad podejścia do obywatela. Obecnie wszyscy jesteśmy podejrzani.
W tej sytuacji wiadomość eksperta ds. bezpieczeństwa portów lotniczych z pewnością nie poprawi Amerykanom nastroju. Rafi Sela, prezes firmy konsultingowej A.R. Challenges z siedzibą w Izraelu, twierdzi, że to, czemu w imię bezpieczeństwa lotów poddawani są pasażerowie w amerykańskich portach lotniczych, to nic innego jak stwarzanie pozorów i to nie z najlepszym skutkiem.
Od lat Sela namawia do „izraelifikacji” portów w USA. Taktyka polega na dłuższej rozmowie z pasażerami i przynosi efekty w bardziej zagrożonych portach izraelskich, gdzie pasażerowie są prześwietlani i przechodzą szereg rozmów, ale nikt nikomu nie każe pozbywać się płynów i kosmetyków. Rozmowy w cztery oczy z dobrze wykwalifikowanym personelem Administracji Bezpieczeństwa Transportu (TSA) dałyby − zdaniem Seli − dużo lepsze wyniki niż ściąganie butów czy upokarzające rozbieranie staruszek podróżujących w wózkach inwalidzkich. Zresztą, przyglądając się naszym agentom zatrudnionym przy wejściach na lotniska, trudno uwierzyć, by którykolwiek potrafił odczytać intencje podróżnego z jego wzroku. Chyba szybciej dostrzegają niechęć pasażera i wtedy pałeczka do wykrywania metalu zaczyna nadawać sygnały ostrzegawcze nawet nad głową łysego podróżnego...
Kierownictwo TSA uważa, że izraelski model jest nie do przyjęcia ze względu na nieporównywalnie dużą liczbę pasażerów odlatujących i przybywających do USA, ale przede wszystkim ze względu na wykluczenie profilowania, które zwalcza się ze względów konstytucyjnych.
Rząd utrzymuje, że dzięki wydajnej pracy TSA udało się powstrzymać kilka potencjalnych ataków terrorystycznych. Nie podaje jednak bliższych informacji o tych sukcesach, jak mówi, z troski o bezpieczeństwo. I te enigmatyczne stwierdzenia sprawiają, że coraz więcej Amerykanów kontrole przed wejściem na lotnisko i na przejściach granicznych traktuje jak kosztowny, irytujący show, a nawet pokaz siły, czego boleśnie doświadczyła pasażerka z Nowego Meksyku.
Elżbieta Glinka
[email protected]