Niemal natychmiast okazało się, że ogromna większość przepytywanych nie miała większego pojęcia o tym, co Affordable Care Act zawiera i co z niego będzie w przyszłości wynikać. Jednak od pana Jacksona dowiedzieliśmy się też wielu innych rzeczy, co w sumie składa się na prosty wniosek – człowiek ten panicznie boi się prezydenta Baracka Obamy.
Obamacare to dla niego jeden z pośledniejszych powodów do strachu. W ciągu zaledwie paru minut wyliczył serię mniej lub bardziej (ale głównie bardziej) bezsensownych teorii spiskowych na temat obecnego lokatora Białego Domu. Rozpoczął od śmiałej tezy, że Obama zostanie prędzej czy później zmanipulowany i wykorzystany przez istoty pozaziemskie, ponieważ jest osobnikiem "słabym, który nie kocha swojego kraju". Zaraz potem stwierdził, że na trawniku po wschodniej stronie Białego Domu odbywają się regularne modły Bractwa Muzułmańskiego, w których bierze udział "ponad tysiąc terrorystów". Jego zdaniem, Osama bin Laden nigdy nie został zabity, a wieści o amerykańskiej operacji na jego siedzibę w Pakistanie są wyssaną z palca fikcją, skonstruowaną tylko po to, by uratować rząd prezydenta przed niechybnym upadkiem. W sumie Jackson uważa, że "Obama jest najniebezpieczniejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek stąpał po amerykańskiej ziemi", a Obamacare to największa katastrofa w dziejach Ameryki od czasów niewolnictwa.
Oczywiście Jackson ma pełne prawo do wyrażania publicznie swoich przekonań, wierzeń i obaw, tak jak wszyscy inni obywatele kraju. Jednak słuchanie tych kosmicznych bzdur nie może nikogo napawać optymizmem, ponieważ należy założyć, iż wyborców o zbliżonych poglądach jest w USA dość sporo. Czyż nie z tego właśnie bierze się fakt, iż obecna sytuacja w Waszyngtonie jest wynikiem działań garstki ludzi, na których Jackson z pewnością głosował i nadal będzie głosować?
Wywiad Capehearta budzi jeszcze inną refleksję. Reporter sieci MSNBC słuchał swojego rozmówcy ze stoickim spokojem, bez najmniejszego komentarza i nie reagował w żaden sposób nawet na najbardziej kretyńskie poglądy. Gdy go potem pytano, dlaczego nie starał się konfrontować faktów z tym, co mówił Jackson, odparł, że to nie należy do jego zawodu.
Jego postawa jest chlubna i stanowi podstawową zasadę pracy wszystkich w zasadzie dziennikarzy, ale czasami dobrze by było robić pewne wyjątki, zarówno tu, jak i w Polsce. Jeśli osoba udzielająca wywiadu zaczyna wypowiadać żenujące łgarstwa, których nie jest w żaden sposób uzasadnić, bierne słuchanie tego rodzaju "zeznań" zawsze sugeruje do pewnego stopnia, iż prowadzący rozmowę w jakimś sensie podziela poglądy indagowanego, a jeśli nawet nie podziela, to nie są one dla niego na tyle drastyczne, by się im sprzeciwiać.
W amerykańskiej telewizji coraz częściej obowiązuje zasada, iż pytania zadawane są osobom skrajnie kontrowersyjnym, stawiającym równie skrajne tezy, a mimo to nikt nie konfrontuje tych tez z faktami, tak jakby prawda w zasadzie nie miała większego znaczenia. I problem w tym, że coraz częściej rzeczywiście nie ma.
Andrzej Heyduk