Są kimś bardzo cennym i cenionym. Jak złoto.
Angażują wiele emocjonalnej energii, czasu, pracy i niekiedy pieniędzy
Wolontariusze. Spotykamy ich często, nie zdając sobie nawet sprawy, że to oni – czasem młodzi, czasem starsi – opiekujący się chorymi dziećmi w organizacji charytatywnej, pilnujący porządku w muzeum, wyprowadzający na spacer psy ze schroniska, zbierający wyrzucane beztrosko w parku śmieci.
O tych ostatnich mówi Jim Macdonald, emerytowany profesor antropologii Uniwersytetu Northeastern, szef grupy działającej od wielu lat przy North Mayfair Improvement Association. Przed chwilą skończył – stojąc po pas w wodzie w nieprzemakalnym kombinezonie – wyciągać kawałki złomu z laguny w Parku Gompersa w Chicago.
– Dwadzieścia pięć lat temu przyszedłem do tego parku z psem i zobaczyłem ludzi zbierających śmieci. Przyłączyłem się do nich i robię to do tej pory. Pracują z nami nie tylko mieszkańcy tej dzielnicy, jeden z nich przyjeżdża regularnie – raz lub dwa w miesiącu – z Evanston. Tworzymy grupę przyjaciół i znajomych, jesteśmy silniejsi pracując razem.
Profesor przywozi zawsze kupione po drodze kawę i ciastka dla wolontariuszy. – To nie jest dużo pieniędzy – mówi. – A oni są kimś bardzo cennym i cenionym. Jak złoto. Doświadczenie z ochotniczej pracy powinno być przyjemne. Przecież oni przychodzą, nawet kiedy pada deszcz i jest zimno. Angażują tu wiele emocjonalnej energii, czasu, pracy i niekiedy pieniędzy.
– Zwykle pojawia się kilkanaście osób. Bywa, że jest nas tylko kilkoro. Ale na większe okazje, jak Chicago River Day, mamy ponad 120 ochotników. To wolontariusze z innych organizacji – Tree Keepers, Friends of the Parks, Friends of the River.
Zupełnie inne zadania mają wolontariusze polskiego Towarzystwa Sztuki, organizującego od 25 lat Festiwal Filmu Polskiego w Ameryce. Z dumą i sympatią mówi o nich dyrektor FFPA, Ewa Domeredzka.
– Jesteśmy organizacją niedochodową i festiwal zawsze polegał na pracy ochotniczej. Ja sama zaczynałam jako wolontariuszka, było nas wtedy czworo-pięcioro. Teraz mamy stałą grupę około 25 osób i wielu pracujących od czasu do czasu.
To są wspaniali ludzie. Ich praca to nie tylko sprawdzanie biletów, przy czym najbardziej ich widać. To pomoc w sprawach internetowych, rozdawanie ulotek, rozwożenie materiałów pomocniczych w różne miejsca, zajmowanie się gośćmi z Polski. Mamy też osoby anglojęzyczne, które pomagają nam dotrzeć do amerykańskiej publiczności, dają cenne uwagi w sferze edytorskiej – jak pisać, żeby do niej trafić.
Praca podczas festiwalu jest intensywna, ale bardzo atrakcyjna. Wolontariusze rozwijają zainteresowania, zdobywają wiedzę. Oglądają filmy, poznają ciekawych ludzi – aktorów i reżyserów z Polski. Zajmują się nimi, co dla nas jest wielką pomocą, a dla nich interesującym przeżyciem.
– Mają pomysły – dorzuca Anna Sałabaj, prowadząca biuro Towarzystwa Sztuki. – Myślą o tym, jak trafiać nie tylko do środowiska polonijnego; docierają do szkół, do swoich znajomych Amerykanów.
Kopalnią wiedzy o pracy wolontariuszy jest Muzeum Polskie w Ameryce. Jego dyrektor, historyk Jan Loryś, wysoko ceni pracę wolontariuszy. Poza osobami, które działają w muzeum od dawna z własnego wyboru, są tam studenci polskiego programu na Uniwersytecie Loyoli, którzy muszą odbyć 120 godzin wolontariatu. – Najwięcej korzystamy z nich w bibliotece. Mamy też studentów na letnich stażach, współpracujących przy programach muzealnych, przy badaniach, organizowaniu i montażu wystaw, pisaniu tekstów.
– Przychodzą też uczniowie zaliczający swoje minimum pracy ochotniczej. Ale szczególną grupę stanowią osoby z community service. Sąd powiatowy pozwala osobom, które mają na przykład bardzo dużo mandatów, odpracować część kary na rzecz społeczności. Mamy z nich dużo pożytku. Te szafy biblioteczne – wskazuje dyrektor – zbudował nam jeden z nich, stolarz.
Wolontariusze emeryci robią spisy wydanych w Polsce książek darowanych przez polonijne instytucje, które przestały działać. A przy katalogowaniu w nowym systemie MAK+ pomagają ochotniczo profesjonalni bibliotekarze.
Prezes Maria Cieśla zaczęła pracę w MPA w 1976 roku jako młoda wolontariuszka, mężatka z dwojgiem małych dzieci, członkini Legionu Młodych Polek. Dwie niedziele w miesiącu wpuszczała zwiedzających. Przez wiele lat była członkiem rady muzeum, a dziewięć lat temu została jej prezesem.
– W dalszym ciągu jestem wolontariuszką. Przyjeżdżam tu codziennie. Zajmuję się sprawami członkostwa, specjalnymi wydarzeniami i finansami. Stale wpłacam pieniądze dla muzeum i pomagam we wszystkim, w czym mogę. W ostatnią niedzielę pracowałam przy wyprzedaży książek. Jestem wolontariuszką całe życie, zaczynałam jeszcze w szkole, działam w różnych organizacjach, ale najbardziej satysfakcjonująca jest praca w Muzeum Polskim. To wyjątkowa i ważna instytucja, a przy tym – jak powiedziała jedna z wolontariuszek – magiczne miejsce. Łącznie z biblioteką muzeum ma około setki wolontariuszy. Większość moich pomaga w redagowaniu biuletynu, wysyłaniu zaproszeń, przypomnień o odnowieniu członkostwa itp. W przyszłym roku przechodzę na emeryturę, ale będę w dalszym ciągu przyjeżdżać. Chciałabym organizować pracę wolontariuszy w muzealnym sklepie z pamiątkami.
Erica Subkowski, pracująca w firmie brokerskiej absolwentka komunikacji i socjologii na Uniwersytecie Northeastern Illinois, wolontariat w Muzeum Polskim rozpoczęty w ostatniej klasie liceum kontynuowała na studiach. Korzystała z biblioteki MPA, lubiła ją i zaczęła tam pomagać. Pracowała prawie codziennie, również w innych działach, przy zapisywaniu nowych członków, przy wyprzedażach. Oprowadzała po sali Paderewskiego, pomagała zainteresowanym genealogią poznawać ich historię rodzinną, zwłaszcza tym nieobeznanym z komputerem.
– Czułam się tam bardzo dobrze, bo pogłębiałam znajomość swojego polskiego dziedzictwa kulturalnego. Na uniwersytecie też pracowałam ochotniczo – przy recyklingu, przy umieszczaniu tablicy na cześć Lecha Wałęsy. Jeszcze w liceum Erica była wolontariuszką w redakcji szkolnej gazety, a w ramach zajęć pozaszkolnych zajmowała się historią Polek na świecie.
Jak widać, polonijne organizacje i Polacy w Chicago mają się czym pochwalić nawet na tle społeczeństwa Ameryki, gdzie wolontariat ma chlubną historię jako codzienny składnik życia.
Pierwszą oficjalną organizacją opartą na ochotniczej pracy w tym kraju była utworzona przez Benjamina Franklina w 1736 roku w Filadelfii straż pożarna pod nazwą Union Fire Company, zwana popularnie Franklin’s Bucket Company.
W 1896 roku powstała – działająca do dziś – ogromna i jedna z wielu organizacja Volunteers of America, poświęcona pomocy ludziom ubogim, chorym, starszym i głodnym.
Według rządowych statystyk każdego roku ponad 62 mln Amerykanów wykonuje bezinteresownie jakąś pracę na rzecz innych ludzi i całego społeczeństwa.
Warto więc, kiedy widzimy ochotników pracujących w muzeum, na imprezie, w parku czy na ulicy, powiedzieć im: „Dzięki, robicie świetną robotę” – to dla nich najlepsza zapłata.
Krystyna Cygielska