Wspomnienie tamtego dnia sprzed 12 lat jest ciągle żywe. Rodzice Krystyny Olender, która zginęła w północnej wieży World Trade Center, wciąż nie mogą się pogodzić z tym, co stało się 11 września 2001 roku w Nowym Jorku. Ich córka miała 39 lat i świetnie rozwijającą się karierę.
– Te przeżycia nigdy nie osłabły. Są w nas każdego dnia – mówi pani Stanisława – Krysia, choć mieszkała w Nowym Jorku, dzwoniła do nas codziennie. Nieraz dwa, trzy razy dziennie. Jak miało jej nie być wieczorem w domu, to mówiła: „Mama się nie martwi, idę tam i tam, będę później w domu”. Była daleko, ale zawsze miała z nami kontakt.
– Bardzo często do nas przyjeżdżała. Nie uprzedzała nas, to zawsze była niespodzianka – uśmiecha się pan Jan. – Dzwonek do drzwi – jest Krysia. Przylatywała w piątek wieczorem, a w niedzielę wyjeżdżała. W tym czasie zawsze pomagała nam w pracy.
Snują się wspomnienia. Krysia była najmłodsza z trojga rodzeństwa. Skończyła gimnazjum dla dziewcząt Resurrection College Prep w Chicago. W szkole była bardzo aktywna – w chórze, w zespole teatralnym; była cheerleaderką, raz nawet została wybrana królową. Lubiła brać udział w paradach 3 Maja.
Próby cheerleaderek odbywały się w zawsze otwartym domu państwa Olender.
Na studia Krystyna wyjechała do Nowego Jorku, do National Institute of Technology. Specjalizowała się w projektowaniu odzieży, ale pracę znalazła w innej branży. W chwili katastrofy była od 6 lat zastępcą menedżera w firmie prowadzącej restauracje, sale bankietowe, organizującej zjazdy i konwencje. Miała pod sobą ponad trzystu podwładnych. Pracowała na 106. piętrze WTC.
– W tamtym dniu miała nie pracować, ale mieli konwencję biznesmenów z całego świata. Poproszono ją, żeby przyszła, dopilnowała wszystkiego. Gdyby nie to, byłaby żyła – mówi pan Jan i milknie na chwilę. – Zadzwoniła o siódmej rano. Mówiła, że będzie w pracy, że jest piękny dzień, że uczestnicy konferencji już się schodzą. Po czym rzuciła: „Zadzwonię później”. Zjedliśmy w domu śniadanie i przyszliśmy do pracy po ósmej. Mieliśmy czas, bo otwieramy o dziewiątej. Zrobiliśmy sobie kawę, rozmawialiśmy, włączyliśmy telewizor. I widzimy, że samolot uderza w ten budynek. I pali się! Żona od razu próbowała dzwonić. Ale już nie było żadnego kontaktu.
Jak wiadomo z udostępnionych rodzinom zapisów rozmów telefonicznych, Krystyna Olender tuż po uderzeniu samolotu telefonowała do Port Authority, pytając co ma robić. Mówiła, że ma wielu ludzi, że jest dużo dymu. Pytała, czy opuszczać budynek, czy wybić okno, żeby wpuścić powietrze.
– Przypuszczamy, że po wybiciu okna ciśnienie powietrza wyrzuciło ją na zewnątrz. Bo spadła na ulicę.
Nagrania rozmów telefonicznych z płonących budynków nie zostały udostępnione. Dopiero po oddaniu sprawy do sądu przez „New York Times” przekazano rodzinom wersję pisemną. Rodzice Krystyny do dziś nie mogą się pogodzić z tym, że nie usłyszeli jej głosu.
Im dłużej rozmawiamy, tym trudniej przychodzą bolesne wspomnienia.
Pojechali do Nowego Jorku, tam pobrano od nich próbki DNA do identyfikacji znalezionych ofiar.
Na początku nic nie wiedzieli, szukali córki po szpitalach, pomagali im w tym przyjaciele i znajomi. Po jakimś czasie zrozumieli, że poszukiwania na nic się nie zdadzą. Trwało to około trzech tygodni. Ciało Krystyny znaleziono dopiero w październiku.
Do domu przyszedł chicagowski policjant, który przekazał numer telefonu w Nowym Jorku. Tam czekała wiadomość, że znaleziono ciało.
Pochowali córkę w Chicago, na cmentarzu św. Wojciecha.
– Dwa dni wcześniej pojechaliśmy do Nowego Jorku na mszę żałobną w kościele, do którego chodziła i w którym się udzielała. Myśmy nie ogłaszali, tylko jeden drugiemu mówił, a kościół był zapełniony. Wszyscy ją naprawdę lubili – mówi przez łzy pani Stanisława. – Ksiądz mówił ludziom o Krysi, pokazał nawet ławkę, w której zawsze siedziała.
A 27 października 2001 roku odbyło się nabożeństwo na Stanisławowie. Kościół był pełny, przyszli nawet ludzie różnych narodowości, którzy nie znali ani Krystyny, ani rodziców. Niektórzy z nich przysłali listy i do tej pory piszą od czasu do czasu.
– Dostałam list od kogoś z Nowego Jorku, kto tam przychodził i znał ją. Pisał, że to była taka dobra i miła osoba, jakich się nie spotyka. Wielu ludzi mówi nam, że dbała o każdego, dla wszystkich miała serce.
Przed piątą rocznicą zamachu BBC zaprosiło panią Stanisławę do Nowego Jorku, aby przeprowadzić z nią wywiad. Powstał z tego fabularyzowany film dokumentalny oparty na historiach trzech ofiar zamachu, z aktorką grającą rolę Krystyny. W Chicago pokazał go Discovery Channel, oglądali go też telewidzowie w Europie i w Japonii. Film można zobaczyć w Imperial War Museum of London.
Wkrótce po tragedii, w chicagowskim gimnazjum Resurrection, które kończyła Krysia, został stworzony fundusz stypendialny jej imienia. Rodzice pomagali pisać listy do korporacji, sami też przekazali pieniądze. Sypnęły się wpłaty; szkoła otrzymała ich tyle, że już od ponad dziesięciu lat Christine Olender Scholarship Fund daje co roku stypendia dwóm uczennicom.
Jednak żadne dowody pamięci i uznania dla córki nie zmniejszają bólu rodziców. Od czasu, kiedy przywieźli z Nowego Jorku wszystkie rzeczy Krysi, nic nie zmienili w jej pokoju. Jan Olender kończy: – Tydzień przed 11 września była u nas. Mówiłem: „Krysia, wróć do Chicago!” Ale ona wolała mieszkać w Nowym Jorku. Lubiła to miasto i swoją pracę.
Krystyna Cygielska
Vanessa Lynn Kolpak zginęła w południowej wieży WTC
Krystyna Olender nie jest jedyną Amerykanką polskiego pochodzenia , która zginęła 12 lat temu w Nowym Jorku. Vanessa Lynn Przybylo Kolpak miała zaledwie 21 lat, gdy tragicznie zakończyła życie na 89. piętrze południowego gmachu World Trade Center.
Vanessa wychowała się w metropolii chicagowskiej. Uzyskała wykształcenie podstawowe w szkole Queen of All Saints i Academy of the Sacred Heart. Uczęszczała do St. Ignatius College Prep i ukończyła Georgetown University z wyróżnieniem Magna Cum Laude. Otrzymała dyplom ze specjalnością w dziedzinie ekonomii z kierunkiem pobocznym filozofii i teatru. Vanessa była także uzdolnioną skrzypaczką, członkinią drużyny dyskusyjnej i golfowej, najlepszą oratorką w Chicago Catholic Forensic League. W St. Ignatius znalazła się na liście National Honor Society, została też laureatką National Merit Scholar. Uprawiała jeździectwo. W połowie sierpnia, na miesiąc przed tragedią, rozpoczęła pracę na stanowisku analityka finansowego w kompanii Keefe, Bruyette and Woods.„Naszej córki nigdy nie zapomnimy” – mówił Paul Kolpak w 10. rocznicę śmierci Vanessy. „Nikt nigdy nam jej już nie zwróci. Do dzisiaj nie mogę nawet oglądać starych filmów pokazujących bliźniacze wieże. Moje serce wciąż krwawi”.
Vanessa zdążyła zadzwonić do rodziców po tym, gdy samolot uderzył w pierwszy budynek World Trade Center. To była jej ostatnia rozmowa.
Vivian Kolpak, matka Vanessy założyła fundusz stypendialny w imieniu córki przeznaczając na ten cel całą sumę, jaką uzyskała jako odszkodowanie za utratę dziecka. Z funduszu Scholarship for Educators skorzystało już wielu studentów, przyszłych nauczycieli. Również młodzież polonijna. Przez 5 kolejnych lat pod auspicjami rodzin Kolpak i Przybylo organizowano „Butterfly Benefit”, przyjęcie dobroczynne, z którego wszystkie zyski były przeznaczone na stypendia nauczycielskie i muzyczne.
„W każdą rocznicę nowojorskiej tragedii czuję się bezradna. Znajduję oparcie w wierze i poczuciu, że Bóg potrzebował Vanessy. Jestem też wdzięczna Bogu za wspaniałą rodzinę i przyjaciół, którzy wciąż dodają nam otuchy w tych trudnych dniach” – mówi Vivian Kolpak.
„Była to wspaniała, młoda kobieta. Pełna wdzięku, która swym uśmiechem potrafiła rozmiękczyć najtwardsze serca” − wspomina Vanessę jej były pracodawca.
„Trudno mi uwierzyć, że już nie zobaczę Vanessy w całkiem niespodziewanym miejscu, by pocieszyła nasze zbolałe dusze” – mówi były nauczyciel muzyki zmarłej tragicznie 21-latki.
Rocznicę śmierci Vanessy rodziny Kolpak i Przybyło obchodzą każdego roku w prywatnym gronie.
(ak)