Pamiętam, jak któregoś ranka 1996 roku jechałem przez Jackowo i zobaczyłem dzieci idące do szkoły. Nie było wśród nich ani jednego polskiego dziecka. Wtedy poczułem, że ta dzielnica się zmienia, że traci swój polski charakter – wspomina Krzysztof Wawer, znawca i miłośnik historii Chicago i miejscowej Polonii.
Krzysztof Wawer nie mylił się. Przez ostatnie dwie dekady ta najbardziej rozpoznawalna, po nowojorskim Greenpoincie, polska dzielnica w USA, przestaje być symbolem chicagowskiej Polonii. Powoli umiera...
- To jest smutne, co dzieje się na Jackowie. Jestem tu od 1978 roku, wszystko rozwijało się na moich oczach – wspomina Wiesława Bochenek, wiceprezes Polameru. - Wtedy był tu zaledwie jeden polski biznes, na rogu Central Park i Milwaukee, taki trochę bar, trochę restauracja. Bardzo dużo ludzi polskiego pochodzenia spotykało się tam, wzajemnie sobie pomagali, szukali pracy. Później, gdzieś na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, to miejsce wykupił pan Kowalczyk i stworzył słynny „Orbit”. Wtedy zaczął się boom na polskie biznesy. Pamiętam, jak szłam do delikatesów Bacika, to wszystko po drodze należało do Polaków. Śmialiśmy się wówczas, że spacerujemy po Marszałkowskiej lub Piotrkowskiej, bo ja akurat pochodzę z Łodzi – dodaje z uśmiechem nasza rozmówczyni.
Podobnie jak Krzysztof Wawer, Wiesława Bochenek uważa, że na Jackowie zaczęło się dziać źle w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to wybudowano publiczną szkołę podstawową przy ulicy Monticello. Wraz z nowo powstałą placówką sprowadziło się tu wiele rodzin latynoskich. - Kiedy Polacy zobaczyli, że jest coraz więcej meksykańskich dzieci i ich rodzin, zaczęli sprzedawać domy i wyprowadzać się z Jackowa – mówi nam pani Wiesława. - Polacy zawsze dbali o wykształcenie swoich dzieci, dlatego szukali miejsc, w których znajdowały się dobre szkoły. I tak jest do dzisiaj.
- W pewnym momencie zabrakło na Jackowie młodych ludzi – dodaje Krzysztof Wawer. - Oni nie chcą już tu wracać, a ich rodzice, którzy są w podeszłym wieku, wyprowadzili się do domów spokojnej starości, albo do dzieci. Wydaje mi się, że z populacji, która w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych sięgała tu ogromnej liczby 75-80 tys. Polaków zostało może 10-15 procent. Potwierdza to Wiesława Bochenek: - W większości są to ludzie starsi lub ci, którzy nie lubią przedmieść. Tu nigdzie nie muszą dojeżdżać, wszystko jest dla nich w zasięgu ręki, nie mówiąc już o tym, że wszyscy doskonale się znają.
Ich ostoją był zawsze i jest do dzisiaj kościół pod wezwaniem św. Jacka. To od niego pochodzi nazwa dzielnicy. Ale i tu odczuwa się „polski” kryzys. - Wiem z relacji ks. Michała Osucha, który przez 18 lat był proboszczem parafii na Jackowie, że na każdej mszy były tłumy Polaków – mówi nam ks. Stanisław Jankowski, nowy proboszcz parafii św. Jacka. - Nawet ja pamiętam te dobre czasy, bo przez sześć lat byłem tu wikarym, zanim wyjechałem do Kalifornii. Teraz, po siedmiu latach wróciłem na Jackowo jako proboszcz i sam odczuwam te zmiany, których sprawcą niewątpliwie był kryzys ekonomiczny sprzed kilku lat. Wtedy wielu naszych rodaków wróciło do Polski, bądź wyprowadziło się stąd na stałe. Teraz czekają mnie nowe wyzwania. Jednym z nich będzie integracja Polaków z Meksykanami – dodaje.
Paradoksalnie polskie biznesy, które pozostały na Jackowie wcale nie odczuwają kryzysu związanego ze zmniejszaniem się polonijnej populacji. - Owszem, wizerunkowo Jackowo podupadło, ale na biznes nie możemy narzekać – mówi pani Maria z Andy's Deli. Wtóruje jej właścicielka restauracji „Staropolska”: - Teraz jest lepiej, niż było. Naszymi stałymi klientami są Amerykanie, którzy wykupili sobie tutaj kondominia. Dzięki nim przez ostatnie dwa lata mamy lepiej niż bywało wcześniej. Nawet myślimy o rozbudowie restauracji - opowiada Zofia Zaborska. Podobnie uważa Anna Kowal - menedżer „Czerwonego Jabłuszka”. - To prawda, że odwiedza nas coraz mniej Polaków, ale za to pojawia się coraz więcej Amerykanów, Rosjan, Ukraińców a nawet Latynosów. Często też odwiedzają nas amerykańskie wycieczki, które zwiedzają Jackowo - mówi pani Anna.- Polacy bywają jeszcze w niedzielę, ale w tygodniu jest ich niewielu.
Trochę gorzej jest ze sklepami odzieżowymi, czy też wielobranżowymi, które od samego początku nastawione były na polską klientelę. - No, my tu odczuwamy kryzys – stwierdza Anna Wesoła, sprzedawczyni z „European Fashion Wear”. - To już nie to samo, co chociażby pięć lat temu. Dużo ludzi wyjechało, a ci co zostali nie mają pieniędzy. Jakoś sobie radzimy, bo mamy te same rzeczy co w amerykańskich marketach tylko tańsze, dlatego przychodzi do nas teraz dużo Meksykanów – dodaje.
Jaki zatem los czeka Jackowo? Czy tej najpopularniejszej w USA polskiej dzielnicy grozi wymarcie?
- To zależy tylko od nas – mówi Krzysztof Wawer. - Zobaczcie, co stało się z Polonijnym Trójkątem, Trójcowem i Wicker Park. Tam kiedyś było tak, jak teraz jest na Jackowie. A w ciągu zaledwie kilku lat miejsca te stały się niezwykle urocze i popularne. Mieszka tam wielu młodych yuppies i artystów. Już opanowali Logan Square i na tym nie poprzestają, idą w kierunku północnym po ulicy Milwaukee, coraz więcej jest ich już na Jackowie. Musimy pamiętać, że Jackowo jest doskonale położone, ma bezpośredni dostęp do metra i autostrady. Stąd niedaleko jest do centrum. Już dziś możemy zaobserwować, ilu młodych ludzi codziennie rano na rowerach dojeżdża wzdłuż ulicy Milwaukee do pracy w śródmieściu. Poza tym, ze starej fabryki obuwia, położonej u zbiegu ulic Belmont i Pulaski stworzono ekskluzywne lofty, gdzie wprowadzają się zamożniejsi Amerykanie. To jest najlepszy czas, by jeszcze inwestować w nieruchomości na Jackowie. Przynajmniej chociaż w ten sposób zachowamy jego polski charakter.
Tekst i zdjęcia:
Robert Wachowiak