"Od szkolnych lat byłem związany z turystyką. Należałem do szkolnego koła turystycznego, którego opiekunowie nauczyli mnie poznawać kraj chodząc z plecakiem, wędrując pociągiem, czy autostopem.
Od razu próbowałem fotografować – aparatem pożyczonym od kuzyna. Własny aparat kupiłem sobie dopiero na pierwszym roku studiów. Tak się zaczęła moja przygoda z fotografią – turystyczną, pejzażową, pamiątkową".
Kiedy dostał po dziadkach dom na wsi koło Częstochowy, przeprowadził się tam z żoną i córką.
"Jedyne miejsce pracy w okolicy to była szkoła. Przez siedem lat uczyłem tam biologii i chemii. Kiedy wszedłem do szkoły, zrobiło mi się żal uczniów. Wrzesień to miesiąc wykopków. Dzieci zasypiały na lekcji, a po szkole musiały pracować w gospodarstwie.
Poza tym one poza własną okolicą nic nie widziały. Założyłem szkolny klub turystyczny, zrobiłem uprawnienia przewodnika i w ciągu siedmiu lat pokazałem dzieciom Polskę. Fotografowałem wtedy głównie nasze wyprawy".
W roku 1990 wyjechał do Ameryki. Pracuje tu jako kierowca ciężarówki. Ale turystyka pozostała mu we krwi. Na postojach stara się zawsze poznać coś nowego; wędruje i fotografuje. Jeżeli nie ma ładunku i musi czekać, porusza się ciężarówką, ale na ogół chodzi po okolicy z plecakiem.
Od 1997 roku robi zdjęcia z ciężarówką w ciekawych miejscach do kolejnych kalendarzy przedsiębiorstwa, w którym pracuje.
Przez pierwsze dwa lata fotografował kierowców. Był zafascynowany twarzami "truckerów". Zdjęcia robił często obiektywem długoogniskowym z ukrycia, żeby nie były pozowane. Ma też swoje tematy, które kontynuuje od wielu lat, między innymi skrzynki pocztowe.
"Zaczęło się bardzo banalnie. W pierwszym roku pracy jechałem z Waszyngtonu do St. Louis, skracałem drogę przez Wyoming i Kolorado. Wtedy znalazłem pierwszą "moją" skrzynkę. Zrobiłem zdjęcie, ale jeszcze nie wiedziałem, że będę je fotografował. Skrzynka była zwykłym pojemnikiem na listy, jaki można kupić w Kmarcie – zamocowanym na jednoskibowym konnym pługu. Przypomniała mi Polskę i mojego dziadka, który takim właśnie pługiem orał swoje pole. Była dla mnie jakby powrotem do przeszłości. Potraktowałem ją tylko jako ciekawostkę do swoich zbiorów fotograficznych.
Rok później w Indianapolis znalazłem podobną skrzynkę – też na pługu, tylko staranniej wykonaną. Jak robiłem zdjęcie, zauważył to właściciel. Podszedł i zaprosił mnie do środka. Okazało się, że jest kolekcjonerem starego sprzętu, starych narzędzi rolniczych. Miał piękną kolekcję, długo ją oglądałem. I postanowiłem fotografować takie skrzynki.
Tak się na nie uwrażliwiłem, że prowadząc ciężarówkę zawsze biegałem oczami po poboczach i szukałem skrzynek. W ciągu dwóch lat sfotografowałem ich kilkadziesiąt. W momencie, kiedy pomyślałem o wystawie, wiedziałem, że ona może być tylko w Polsce, i to w moim rodzinnym Wrocławiu. Tam jest jedyne w Polsce Muzeum Poczty. Ale byłem zaproszony do Szczecina na wystawę 'Polska fotografia w świecie', więc pierwsze skrzynki nie pojechały do Wrocławia, tylko do Szczecina.
Natomiast moja pierwsza autorska wystawa była we Wrocławiu – to były tylko skrzynki i tylko moje zdjęcia. Amerykańskie skrzynki pocztowe w dalszym ciągu fotografuję, mam ich na zdjęciach około stu osiemdziesięciu".
Pan Marek myśli o wydaniu dwu albumów – jeden o tym, jak widzi Amerykę jako trucker. Byłyby to ciekawostki amerykańskie związane z jego pracą; rzeczy, których nie ma w przewodnikach, albo fotografowane inną techniką, czy z innego miejsca, pokazane inaczej. Takie, które będą coś mówiły kierowcom ciężarówek, będą dla nich przypomnieniem tego, co robili przez lata.
"Są na trasach miejsca, o których wystarczy rzucić hasło, a trucker wie, o co chodzi. Na przyład 'Lincoln'. To najwyższy punkt w stanie Wyoming, na autostradzie 80, łączącej Boston z San Francisco. Przy samej drodze stoi duży pomnik Lincolna. Jest to miejsce niebezpieczne, zwłaszcza w zimie, bo jest podjazd pod górę, na drodze jest zwykle lód i wieją silne wiatry".
Do tego albumu wykorzystałby prowadzone od dawna zapiski z życia kierowców ciężarówek. A są wśród nich historie, które przejdą do legendy środowiska. "Jeden z kolegów – mówi pan Marek – zmarł niedawno w Polsce, a przed śmiercią wyraził życzenie, żeby jego prochy rozsypać na autostradzie 80 i w okolicy Słonych Jezior w Utah. Pierwszą część spełniliśmy 8 czerwca nad skrzyżowaniem 'osiemdziesiątki' z autostradą 55. A resztę prochów zawiozę do Utah i tam rozsypię".
Drugi planowany album to "Panoramy truckera" – widoki z autostrady, robione techniką panoramiczną, do której ma specjalne wyposażenie.
Kolejnym tematem są zdjęcia robione superszerokimi obiektywami, szczególnie "rybim okiem" – głównie architektura miast, przede wszystkim rodzinnego Wrocławia i Chicago. Zebrało się już ponad 150 fotografii Wrocławia i tyle samo z Chicago, w technice rybiego oka.
A w dalszych planach ma pan Marek zadanie monumentalne, prawdopodobnie na emeryturę. Od dziewiętnastu lat fotografuje wycinane i malowane na dyniach dekoracje halloweenowe. Jest to już kilka tysięcy zdjęć.
"Po sześciu latach – opowiada – ułożyłem to w albumach i dopiero wtedy otworzyły mi się oczy. Zobaczyłem, że jest to temat. Zdjęcia są nie do powtórzenia, bo na halloweenowych dyniach mają odbicie wszystkie najważniejsze wydarzenia w tym kraju i na świecie. Dziennik Związkowy opublikował mój artykuł ze zdjęciami o tych dyniach. Ogląda się na nich historię. Rrzeźbią i malują je czasem dzieci, czasem całe rodziny".
Marek Wieczorek jest również zapalonym kolekcjonerem. Ma duży zbiór rękodzieła indiańskiego, głównie plemion Hopi, Navajo, Irokezów (Cherokee). Są w nim obrazy z piasku, lalki kachina, przedmioty rytualne, wyroby z wikliny i trawy…
Kolekcjonuje też kamery filmowe. Ma ich ponad sto pięćdziesiąt.
I choć wydaje się to mało prawdopodobne, wszystkie swoje pasje rozwija jeżdżąc na długich trasach za kierownicą og-romnej ciężarówki, mając przy tym oczy i uszy otwarte nie tylko na drogę, ale i na to, co się dzieje dookoła. Jak prawdziwy człowiek-orkiestra.
Krystyna Cygielska
Zdjęcia z archiwum
Marka Wieczorka
***
Marek Wieczorek został w czerwcu nagrodzony za wiersz "Pokłosie 'Pokłosia'" w IX Ogólnopolskim i Polonijnym Turnieju Poetyckim o "Srebrne Pióro" prezydenta miasta Mielca.
Pokłosie "Pokłosia"
Wracam pociągiem wspomnień na stacje,
gdzie mięso i cukier były na kartki,
gdzie nie paląc zużywałem cały przydział papierosów,
a alkohol, nawet najtańszy, był twardą walutą.
Sięgam po książkę spod lady, czytam wiersz bardziej zrozumiały.
Czerwona historia była kompasem białych plam,
milcząc namierzała Katyń i żołnierzy wyklętych.
Rotundę Panoramy Racławickiej długo budowano
i tylko jeden był hołd, Hołd Pruski.
Nikt nie wstydził się Konopnickiej, Sienkiewicza.
Patriotyzm był sumieniem i busolą.
Dzieci nie znały słowa antysemityzm,
tego w szkołach i w domach nie uczono.
Do kina chodziliśmy cala szkołą
na filmy, które nas nie zepsuły.
„Nie” - głośno mówimy temu, co nam szkodzi
my niepokorni, a jednak patrioci,
gotowi przegrać kolejne powstanie
i wygrać kolejną Bitwę Warszawska.
6 grudnia 2012
Calumet, Oklahoma, Autostrada I-40