Z odchodzącym proboszczem rozmawia Andrzej Baraniak
Andrzej Baraniak: Księże proboszczu, z jakimi uczuciami ksiądz dziekan kończy swoje posługiwanie?
ks. Michał Osuch: - Prawie ćwierć wieku to długi okres. Udzieliłem ponad 1000 ślubów. Około ośmiuset parafian odprowadziłem na miejsce wiecznego spoczynku, nie wpominając o chrztach i wielu innych sakramentach. Można zżyć się z ludźmi i misją tej parafii, jej założeniami. Trochę żal odchodzić, ale stan mojego zdrowia zmusza mnie do tego, żeby odpocząć i zadbać o siebie.
Na czas posługi księdza zarówno w charakterze wikariusza, jak i proboszcza przypadł okres największego rozkwitu i rozwoju parafii.
- Wiele radości sprawia mi duszpasterstwo dzieci i młodzieży. Szkoły, które istnieją przy parafii są przyczynkiem do duszpasterskiej dumy. Mamy tygodniową szkołę angielską, sobotnią szkołę polską, niedzielną szkołę katechetyczną, wiele grup i zespołów dziecięcych. To jest duma naszej parafii. Tak samo, jak i młodzież przygotowująca się do sakramentu bierzmowania, osoby już dorosłe do sakramentu małżeństwa, a później opieka nad tymi małżeństwami. Dużo czasu poświęcamy trosce o starszych, chorych i opiece nad tymi, którym się tutaj nie udało. Mamy specjalne nabożeństwo dla ludzi chorych. Obojętnie skąd ludzie dzwonią, obojętnie o jakiej porze dnia czy nocy, naszym świętym obowiązkiem jest jechać z posługą duszpasterską.
Niewątpliwym sukcesem parafii było wyniesienie kościoła do godności bazyliki mniejszej…
- Kiedy ks. prymas Józef Glemp po raz pierwszy przyjechał tutaj wchodząc do kościoła głównymi drzwiami zatrzymał się na środku, obrócił się dookoła siebie, popatrzył i powiedział, że ta świątynia powinna być bazyliką. Jego słowa stały się inspiracją zarówno dla mnie, jak i Rady Parafialnej, że coś trzeba w tym kierunku zrobić. Nie był to prosty proces. Wymagał wielu zabiegów.
W pierwszym rzędzie trzeba było uzyskać zgodę kardynała, a następnie episkopatu amerykańskiego, na samym końcu Watykanu. Decyzja została ogłoszona 30 listopada 2003 roku. Trochę to trwało, ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że jako bazyliki budynku już nie można sprzedać, zburzyć, czy w inny sposób unicestwić. Nawet, gdyby były kłopoty finansowe to archidiecezja musi pomóc, żeby kościół istniał. Po wsze czasy będzie pomnikiem naszej wiary i polskości.
Bazylika pw. Św. Jacka od lat postrzegana jest jako miejsce kultywowania patriotyzmu i tradycji narodowych…
- Przy bazylice mamy ogród pamięci. Stoją w nim pomniki poświęcone żołnierzom pierwszej i drugiej wojny światowej, błogosławionemu księdzu Jerzemu Popiełuszce i Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Organizujemy uroczystości, które może nie wszystkim się podobają, jak z okazji rocznic Katynia, Smoleńska czy Wołynia, ale naszym celem jest modlić się o pamięć, jedność chrześcijan i przebaczenie grzechów tym, którzy tyle zła uczynili oraz o to, żeby było lepiej na świecie.
W naszym kościele gościliśmy wielu dostojników kościelnych z Polski, Ameryki i innych krajów. Był Lech Wałęsa jako urzędujący prezydent, później wiceprezydent Stanów Zjednocznonych George Bush oraz nasz nieżyjący już prezydent Lech Kaczyński.
Na czym polega zarządzanie i administrowanie taką parafią?
- Praca administracyjna pochłania dużo czasu. Nasze budynki są ogromne i na dodatek wiekowe. Mają około stu lat. Jeśli ktoś ma dom, to wie ile zabiegów trzeba, żeby utrzymać go w dobrej kondycji. Tutaj to wszystko się potęguje. Przez te lata, które tutaj jestem, trudno byłoby policzyć wszystkie prace remontowo-renowacyjne i konserwacyjne. Klimat, w którym żyjemy nie ułatwia gospodarowania. Dachy się psują. Samo tylko malowanie wnętrza kosztowało parafię milion dolarów. To była konieczność. Dzięki ofiarności parafian udało się te wszystkie prace zrobić i na dzień dzisiejszy parfia nie ma żadnych długów. Wszystko jest na bieżąco regulowane i są nawet małe oszczędności. Nie jest to łatwe, ale pracując systemem gospodarczym i dzięki życzliwości tysięcy ludzi można to wszystko ogarnąć, nawet w dobie kryzysu.
Niektórzy mają księdzu za złe, że kazał się upamiętnić w malowidle pod kopułą kościoła...
- To było niezrozumienie tej sprawy. Jeżeli ktoś przeczytał książkę o naszym kościele, to wie, że tam jest ksiądz, który go budował i malował. Są nasi założyciele. Jest błogosławiony Jan Paweł II, jest prymas Polski. Więc Rada Parfialna i firma, która kościół malowała jednogłośnie zdecydowali, że powinien być i proboszcz, który tę świątynię maluje. To nie była moja decyzja. Powiedzieli mi, że czy się to księdzu podoba, czy nie, taka jest decyzja i to zrobią. Nie uczyniłem tego dla własnej chwały, bo ja niewiele tutaj zrobiłem. Bez ofiarności ludzi sam bym nic nie zwojował.
Jakie działania na niwie społeczno-socjalnej podejmowane są przez parafię?
- Byłem bardzo zszokowany, gdy w 1987 roku przyjechałem na Jackowo, że tak dużo ludzi jest biednych, opuszczonych i bezdomnych. Nie mogłem tego zrozumieć, że taki bogaty kraj, takie bogate miasto, a nie może sobie z tym problemem poradzić. Już od początku mojej posługi tutaj razem z aldermanem Mikem Wójcikiem szukaliśmy miejsca, żeby w tej okolicy uruchomić noclegownię czy jadłodajnię. Nie było łatwo, chociaż w okolicy znajdowały się budynki miejskie, które się do tego nadawały. Trzeba było jednak mieć odpowiednie fundusze. Nie mogliśmy zdobyć takich pieniędzy, żeby te pomieszczenia wyremontować i zaadaptować na potrzeby ośrodka. Ta sprawa ciągle jednak mi chodziła po głowie. Zrodził się pomysł, żeby w piwnicy domu sióstr takie miejsce otworzyć. Obecny alderman Ariel Reboyras uzyskał dla nas dotację, by przeprowadzić remont pomieszczeń i zrobić jadłodajnię. W obecnej formie ośrodek istnieje od 2003 roku. Liczba osób korzystających z pomocy ciągle rośnie. Jest ich nawet do stu dziennie. Pomagają nam właściciele sklepów, delikatesów, ludzie dobrej woli. To dzięki nim ośrodek istnieje.
Czy wszystko udało sie zrealizować?
- Trudno wyliczać porażki, ale człowiek dopóki żyje, to ciągle popełnia błędy. Pewnie tych niedoskonałości było w moim duszpasterstwie wiele. Tylko ten, co nie robi nic, nie popełnia będów, a ten co chce coś zrobić i osiagnąć zawsze napotka kogoś, kto go oszuka, nie zrobi tak jak powinien. To rodzi niesnaski i niepotrzebne nerwy. Do tych błędów trzeba umieć się przyznać, wtedy ludzie zrozumieją.
W najbliższą niedzielę o godzinie 12:30 odprawi ksiądz nabożeństwo pożegnalne. Jakie plany na przyszlość?
- Z dniem 1 lipca przestaję być proboszczem na Jackowie. Ze względu na mój stan zdrowia poprosiłem moje władze zakonne o urlop zdrowotny. Do maja przyszłego roku będę mieszkał w parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Cieszę się, że ks. Antoni Dziorek zgodził się przyjąć mnie pod swój dach. To mój sąsiad i przyjaciel z lat młodości. Razem dorastaliśmy w Gieraszowicach niedaleko Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Sulisławicach na ziemi sandomierskiej. Na "Stanisławowie" będę miał status rezydenta i będę starał się pomagać w posługiwaniu, żeby nie być "darmozjadem" i na chleb zarobić. W tym czasie odprawię dłuższe reklekcje, pojadę do sanatorium. Przez dłuższy czas będę w Ziemi Świętej pogłębiając swoją wiarę i przeżywając niejako na nowo swoje kapłaństwo. Po tym urlopie władze zakonne zdecydują co dalej.
Jak to się stało, że ks. proboszcz trafił do kapłaństwa?
- Od lat dziecięcych byłem ministrantem. Wiara w naszym domu rodzinnym była bardzo głęboka. Z rodzicami i rodzeństwem razem odmawialiśmy różaniec, razem chodziliśmy na msze, nabożeństwa Drogi Krzyżowej, Gorzkie żale, nabożeństwa majowe, czerwcowe. Ta wiara zakorzeniała się w naszych sercach, nauczyliśmy się jej od naszych rodziców. Będąc ministrantem, ciągle nurtowała mnie myśl, żeby zostać księdzem. Pracujący w mojej rodzinnej parafii księża zmartwychwstańcy, ich posługa i życie było taką inspiracją. Po szkole podstawowej zdecydowałem się pójść do małego seminarium w Poznaniu, następnie do nowincjatu w Radziwiłowie Mazowieckim koło Warszawy, a później na studia na krakowskim wydziale teologicznym.
Po święcenich w 1980 roku przez 4 lata pracowałem w Radziwiłowie jako wikariusz, a następnie władze zakonne zdecydowały o moim wyjeździe w 1984 roku do Stanów Zjednoczonych. Najpierw przez 3 lata pracowałem w Kalifornii.
W roku 1987 zostałem wikariuszem na Jackowie. Po 6 latach zostałem skierowany do parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika, skąd w 1995 roku wróciłem na Jackowo jako proboszcz.
Co ksiądz chciałby przekazać swojemu następcy?
- Odchodzę spokojny, bo wiem, że przychodzi dobry zastępca, ks. Stanisław Jankowski. Jest młodszy niż ja, pełen energii. Jestem przekonany, że poprowadzi to dzieło boże jeszcze lepiej niż ja, czego jemu i parafianom z głębi serca życzę. Szczęść Boże.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał
Andrzej Baraniak