Występem w siódmym, decydującym meczu koszykarz LeBron James potwierdził, że w pojedynkach o stawkę koledzy z Miami Heat mogą na niego liczyć. "Tak naprawdę nie powinno mnie tu nawet być" - podkreślił najbardziej wartościowy gracz finału (MVP) ligi NBA.
James odniósł się w ten sposób do wypowiedzi osób, które wątpią w jego "instynkt zabójcy" w spotkaniach dużej wagi. "Nie ma znaczenia, co inni o mnie mówią. Jestem LeBron James z Akron w stanie Ohio. Tak naprawdę nie powinno mnie tu nawet być. Jestem błogosławiony" - zaznaczył. 28-letni zawodnik, który po raz drugi z rzędu został wybrany MVP finału, nie krył ogromnej radości z faktu, że mecz zakończony czwartą wygraną nad San Antonio Spurs (95:88) i obroną tytułu miał miejsce w Miami. "Móc wyjść na parkiet we własnej hali i zdobyć mistrzostwo - nie da się dokonać czegoś większego" - ocenił.
Amerykanin zdobył w czwartkowy wieczór 37 punktów i miał 12 zbiórek. Komplementów nie szczędził mu trener Heat Erik Spoelstra. "On zawsze staje na wysokości zadania w najtrudniejszych chwilach, gdy rywale są najsilniejsi" - zauważył. Klasę przeciwników docenił także szkoleniowiec pokonanych Gregg Popovich, który chwalił również swój zespół. "Nie jest zabawnym przegrać, ale musieliśmy uznać wyższość lepszej drużyny. Możemy żyć z tym dalej, dopóki wiemy, że daliśmy z siebie wszystko, a sądzę, że tak właśnie było. Mój zespół osiągnął więcej niż ktokolwiek od niego oczekiwał. Nie mógłbym być z niego bardziej dumny" - zaznaczył. Zawodu nie ukrywał najskuteczniejszy koszykarz w ekipie z San Antonio Tim Duncan (24 pkt i 12 zbiórek). "Oczywiste, że słowem, które przychodzi teraz na myśl jest +rozczarowanie+. Podjęliśmy kilka złych decyzji, zmarnowaliśmy też parę rzutów. Nie wiem, co powiedzieć" - dodał ze smutkiem środkowy "Ostróg".
(PAP)
Reklama