Snowden, który pośpiesznie spakował manatki i zwiał do Hongkongu, prawił o tym, jak to stara się bronić demokracji, która – jego zdaniem – jest poważnie zagrożona rządowym programem o nazwie PRISM, pozwalającym jakimś federalnym smutasom na podglądanie ogromnej ilości elektronicznych treści. Twierdził, iż chce żyć w społeczeństwie, w którym coś takiego jest niedozwolone.
Niestety wkrótce potem okazało się, że rola samozwańczego bohatera nie bardzo do zbiega pasuje. Wprawdzie wbrew temu, co opowiadają niektórzy politycy nie jest on zdrajcą, przynajmniej w świetle amerykańskiego prawa, ale wydaje się być człowiekiem skonfudowanym, być może swoją własną megalomanią. W Hongkongu zaczął opowiadać o tym, jak to Ameryka włamuje się cyfrowo do różnych chińskich instytucji. Ogłosił też, że przyjmie ofertę azylu politycznego od dowolnego kraju, co jest o tyle interesujące, iż ofertę taką złożyła już Rosja, ale Snowden z podróżą do Moskwy na razie się nie pali.
Zbiegły Amerykanin stał się bardzo szybko bezwolnym pionkiem w zupełnie innej grze. Dla rządu Chin jego opowieści są niezwykle atrakcyjne, bo Biały Dom coraz częściej oskarża Pekin o hakerskie ataki na USA. Nagłe i niespodziewane wejście w posiadanie człowieka, który twierdzi coś zupełnie odwrotnego jest dla chińskich komunistów zbawiennym prezentem. Nic zatem dziwnego, że ukrywający się gdzieś w Hong Kongu Snowden na razie nie został aresztowany, a jego ewentualna deportacja do USA, gdzie grozi mu kara do 10 lat więzienia, jest coraz mniej prawdopodobna.
Ma on zresztą jeszcze inny problem. Być może ów młody Amerykanin spodziewał się, że jego "przecieki" spowodują jakieś astronomicznie wielkie poruszenie, a on sam zostanie wyniesiony na piedestały. Nic takiego się nie stanie. Sondaże wykazują, że ponad 60 proc.Amerykanów nie ma nic przeciwko rządowej inwigilacji, o ile tylko zapewnia to wszystkim mieszkańcom kraju większe bezpieczeństwo. Natomiast reakcja Kongresu na te wszystkie sensacje też była dość delikatna, a to przede wszystkim dlatego, że program PRISM nie jest całkowicie tajny, a posłowie byli o nim często informowani.
"Dzielny" Edward stwierdził, że zdaje sobie sprawę z tego, iż zapewne już nigdy "nie wróci do domu", ale jest w stanie się poświęcić dla dobra demokracji. Może to prawda, tyle że to jego poświęcenie jest coraz bardziej podejrzane, a pobudki jego działania – coraz trudniejsze do zrozumienia.
Być może największym skandalem w całej tej sprawie jest jednak to, że słabo wykształcony, choć podobno zdolny, Snowden zrobił karierę w CIA i NSA, a potem zarabiał 200 tysięcy dolarów rocznie jako "współpracownik" tej ostatniej agencji. A zaraz potem wszedł jakoś w posiadanie znacznej ilości państwowych sekretów, co jest co najmniej zastanawiające.
Andrzej Heyduk