Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 00:43
Reklama KD Market

Chleba i igrzysk czyli polska sportowa propaganda sukcesu


W pogoni za Mongolią



“Chleba i Igrzysk” - wszyscy znają to starorzymskie powiedzenie. Krzyczane przez rzymskie pospólstwo, bo przy okazji oglądania Igrzysk, można było też dostać parę denarów. Przez ostatnie dwa miesiące, z perspektywy Ameryki, oglądałem propagandę sukcesu w polskiej prasie, której nie powstydziłby się Jerzy Urban. Najpierw było Euro’ 2012, kilka tygodni później igrzyska w Londynie, a fakt, że sportowa Polska wypadła w klasyfikacji medalowej w Anglii w 2012 roku gorzej niż zaraz po drugiej wojnie światowej, też w Londynie w… 1948 roku, zostanie szybko zagłuszony. Zacznie się rzucanie denarów, choć coraz trudniej będzie zatuszować fakt, że lepsi od nas w Londynie są Rumunii, upadający ekonomicznie Węgrzy, prześladowani Białorusini, nie mówiąc już o sportowcach z Korei Północnej. 30 miejsce na świecie polskiego sportu to i tak wersja optymistyczna.


 


Zero zwycięstw piłkarzy w najsłabszej grupie EURO’2012, zupełnie nie przeszkodziło propagandzistom nad Wisłą do natychmiastowego ogłoszenia imprezy „wielkim sukcesem Polski”. Błyskawicznie zapominając, że była to impreza sportowa, a nie propagandowo-organizacyjna, szukano każdych możliwych cytatów z prasy zagranicznej, na przykład że komuś podobały się … fan-zony. Nikt nikomu w Polsce widocznie nie powiedział, że to nie były mistrzostwa Europy w tej konkurencji organizacyjnej tylko w piłce nożnej, a sam fakt, że udało się coś zrobić na poziomie europejskim był przedstawiany jako olbrzymi sukces, wiwatom jacy jesteśmy znakomici, nie było końca. Dzień po zakończeniu sportowej klapy, żeby podciągnąć sportowo przygnębiony naród, zaczęły się pojawiać w mediach sugestie, że skoro było Euro, to dlaczego od razu nie szarpnąć się na Igrzyska Olimpijskie?


 


Tym sposobem przeszliśmy do tematu numer jeden – igrzysk w Londynie. Najgorszych pod względem zajętego miejsca w generalnej klasyfikacji medalowej od czasów rozgrywanych trzy lata po drugiej wojnie światowej igrzysk - też w Londynie, tylko, że w 1948 roku.


 


Wtedy do Anglii pojechało 24 reprezentantów Polski, był jeden medal czyli przeciętna prawie identyczna jak dziś, kiedy 217 polskich sportowców przywiozło z Londynu tylko dziesięć medali. Tylko, że w 2009 nie było trzeciej wojny światowej, więc kompromitację trudniej będzie wytłumaczyć. Chociaż może nie będzie trzeba, bo przecież dzień po srebrnym medalu Anity Włodarczyk, przeczytałem w największej polskiej gazecie codziennej wielki entuzjastyczny nagłówek, cytuję – „KOLEJNY MEDAL DLA POLSKI!”. Jaki kolejny? To jakby to był drugi, to też byłby kolejny?


 


Bycie polskim dziennikarzem komentującym wyczyny polskich sportowców paru moich kolegów przypłaci leczeniem depresji. Każdy może przegrać, bo to sport, ale seryjne zapowiadanie medali kończące się nie tylko brakiem awansów do finałów, ale dalekimi miejscami nawet bez szansy na medal, było przygnębiające. Nie mam żadnego problemu, na przykład z szóstym miejscem w półfinale sztafety 4x100 metrów mężczyzn, bo chłopaki pobili 32-letni rekord Polski czy Henryka Szosta, który był na 9. miejscu w maratonie pierwszym z Europejczyków. Mam natomiast olbrzymi z dziesiątkami innych przykładów, gdzie czytałem przed Londynem zapowiedzi typu „Interesuje mnie tylko medal”, a kończyło się - jak w przypadku kajakarza Piotra Siemionowskiego – na czternastym miejscu w finałach dla przegranych.


 


Szesnaście lat temu, Polska była na igrzyskach sportowo równa Wielkiej Brytanii.


 


Dziś Brytyjczycy mają trzy razy więcej samych złotych medali, niż polska reprezentacja ma wszystkich razem. Patrzenie na państwa, które wyprzedzają sportowo „Zieloną Wyspę Europy” musi dobijać: Ukraina, Węgry, Iran, Nowa Zelandia, Białoruś, Kenia, Etiopia, Rumunia, Azerbejdżan, Kazachstan, nawet Korea Północna – na każdy z tych krajów w RP patrzy się z góry, bo co oni tam nam mogą, przecież są mniejsi i biedniejsi. Tak naprawdę jest… jeszcze gorzej.


 


Nie ma takiej listy, nie ma takiej statystyki, która nawet zmanipulowana wytłumaczy jednak fatalny występ biało-czerwonych. W każdym z przykładów, tylko niektórych z trzydziestu wyprzedzających Polskę państw, reprezentanci Polski mieli więcej pieniędzy i lepsze szanse na przygotowania niż ci, którzy okazali się od nas lepsi. Jeśli jeszcze dodamy do tego fakt, że Adrian Zieliński zdobył pięćdziesiąt procent wszystkich złotych medali (czyli jeden), trenując WBREW Polskiemu Związkowi Podnoszenia Ciężarów, to mamy obraz nędzy i rozpaczy polskiego systemu przygotowań do najważniejszej sportowej imprezy świata. Na trzech ostatnich igrzyskach (Ateny 2004, Pekin 2008 oraz Londyn 2012) reprezentacja Polski liczyła za każdym razem ponad 200 zawodników, przywożąc po dziesięć medali. Nikt jednak niczego specjalnie od Polaków ani w Chinach ani w Grecji nie oczekiwał, balon pompowano natomiast na Anglię. Krótko przed Londynem, opublikowałem listę prognoz medalowych amerykańskich bukmacherów, którzy stawiali na dwa polskie złote medale, i tylko osiem wszystkich razem. Zaraz rozpętała się burza, ze stwierdzeniami, że Jankesi to półgłowki, nie mają o niczym pojęcia i niech się raczej zajmą swoim bejsbolem. A to właśnie oni mieli rację.


 


Od Polaków i polskich trenerów, przez wiele lat uczono się kajakarstwa, wioślarstwa, pięcioboju, a także wielu dyscyplin lekkoatletycznych, w których obecnie nie istniejemy, W 2012 roku, od Polski można się tylko uczyć sztuki sportowej propagandy.


 


Przemek Garczarczyk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama