Ameryka od środka
W republikańskich prawyborach w stanie Indiana, w którym zresztą od pewnego czasu mieszkam, senator Richard Lugar przegrał z kretesem z Richardem Mourdockiem. Była to największa niespodzianka polityczna od wielu miesięcy, ale obawiam się, że nie ma się z czego cieszyć. Owszem, 80-letni dziś Lugar zapewne winien już myśleć o emeryturze, ale jego porażka zwiastuje niemal totalną zagładę dość popularnego jeszcze do niedawna gatunku waszyngtońskich polityków – tych, którzy uważają kompromisy za niezwykle ważną część sprawowania władzy.
Lugar znany był od lat z tego, że był człowiekiem rozsądnym i ugodowym, potrafiącym dogadać się niemal z każdym, szczególnie w sprawach dla kraju ważnych. Często spierał się ze swoimi znacznie bardziej lewicowymi kolegami z Partii Demokratycznej, ale nigdy nie widział niczego zdrożnego w próbach znajdowania ponadpartyjnych rozwiązań. W tym sensie obecnie klimat polityczny w Senacie kwalifikuje go do roli matuzalema, czyli rodzaju polityka na wymarciu. Wyborcy w Indianie nie tylko kompletnie zignorowali jego umiarkowaną postawę polityczną, ale również to, iż jest to człowiek, który w sferze polityki zagranicznej jest być może jednym z najbardziej doświadczonych ludzi w Waszyngtonie.
Kim zatem jest osoba, która go w Senacie być może zastąpi? Mourdock to pupil licznych dość skrajnie prawicowych organizacji, na czele z National Rifle Association oraz tzw. Tea Party Movement. W swoich licznych przemówieniach mówi dużo i kwieciście o patriotyzmie, konieczności powrotu do odpowiedzialności fiskalnej oraz obniżaniu podatków. Czasami ma nawet łzy w oczach, gdy sugeruje, iż amerykański deficyt budżetowy doprowadzi kraj do totalnej nędzy i bankructwa, oczywiście szczególnie wtedy, gdy Barack Obama zostanie ponownie wybrany na prezydenta. Jeśli jednak chodzi o jego doświadczenie polityczne, ogranicza się ono na razie do pełnienia funkcji stanowego skarbnika.
Ale jego sukces w walce z Lugarem niepokoi z zupełnie innego powodu. W czasie wywiadu w sieci Fox News Mourdock oświadczył z rozbrajającą pewnością siebie: "Moim zdaniem, współpraca partii politycznych powinna polegać na tym, że opozycja przyjmie w całości republikański światopogląd i się z nami zacznie zgadzać". Naprawdę? To po kiego grzyba w ogóle są partie polityczne – lepiej jest po prostu zorganizować Partię Jedynie Słusznych Poglądów i przestać sobie zawracać głowę jakimiś tam polemikami oraz wyborami. Pan Mourdock jest – jak się zdaje – totalnym zaprzeczeniem mądrości i zrównoważenia człowieka, którego pokonał w prawyborach. Jeśli pokona również swojego demokratycznego konkurenta w listopadzie, Indiana wyśle do Waszyngtonu jeszcze jednego faceta, który możliwości jakichkolwiek kompromisów po prostu w ogóle nie bierze pod uwagę. A to zapowiada dalsze lata niemal kompletnego paraliżu ustawodawczego w Kongresie.
Z decyzją wyborców nie można oczywiście polemizować. W tym jednak akurat przypadku totalny odwrót republikańskiego elektoratu od Lugara jest niezwykle symptomatyczny i stanowi jeszcze jeden dowód na totalną polaryzację polityczną, która w USA postępuje ostatnio w zastraszającym tempie.
Andrzej Heyduk