W lutym wybrałam się do Polski. Najpierw do Krakowa, następnie do Lublina i jeszcze trochę dalej na wschód. Na lotnisku O'Hare spotkałam dawnych znajomych, którzy odprowadzali pana Janka. Ten Janek to pijaczyna nieszczęsna. Koledzy załatwiali mu kolejną pracę, a on nic tylko wódka. Był nawet na odwyku, lecz niestety miłość do wódki zwyciężyła. Tak więc, kupili mu bilet i przyprowadzili na lotnisko, prosząc mnie przy okazji o "zerknięcie" na delikwenta. Ja to mam szczęście! Janek, mówię, stój prosto i ani mru-mru, bo nie wpuszczą cię na samolot. Tuż przed pierwszymi bramkami Janek poszedł kupić dużą butlę wódki i perfumy Nina Ricci, (a jakże), dla matki.
Jakoś przeszedł kontrolę, chociaż badali go alkomatem. Gdzie moja wódka, pyta mnie za chwilę, ja kupiłem wódkę! Będziesz ją miał, mówię, ale teraz trzymaj się w pionie. W samolocie przynoszą mu zakupioną wcześniej wódkę. Myślałam, że to prezent dla kogoś w Polsce, a tu nic z tych rzeczy. Po kilku godzinach lotu zaczął sobie tę wódkę nalewać do kubeczka, w którym wcześniej stewardessa przyniosła mu drinka. Widzę kątem oka (jako że siedzimy niedaleko), że już połowę wypił. W pijanym zwidzie krzyczy – jadę do Polski! – jadę do Polski! Niektórzy pasażerowie są wściekli, bo zapach potu połączony z wyziewami alkoholu daje niesamowitą "mieszankę zapachową". Janek tymczasem próbuje coś mówić do młodej dziewczyny, która zajmuje miejsce obok niego. Czemu ona tam jeszcze siedzi, zastanawiam się, przecież koło mnie jest wolne miejsce. Podchodzę do niej i proponuję, aby się przesiadła.
Co ja tu robię, słyszę jak Janek "gwarzy" do siebie, co ja tu robię? O dziwo, stewardessy nie reagują.
Wołam jedną i mówię, że pan Janek wytrąbił już większą część butelki, aby mu zabrała resztę, bo jak tak dalej pójdzie, to będzie sztywny w Warszawie.
Być może się mylę, ale wydaje mi się, że w innych liniach taki pan Janek spędziłby lot w izolatce (jeżli takowe są) lub na siedzeniu, ale przypięty pasami, ponieważ w samolocie polskich linii chwilami zajmował część miejsca tej nieśmiałej dziewczyny, opierał się o nią, a ona zapłaciła za lot i za komfort.
Na wschodzie Polski smutno. Na wsiach pustki. Wszędzie tabliczki "uwaga zły pies" albo "uwaga luźno latający pies". Czyżby aż tak było niebezpiecznie? Widać, że wszędzie ludzie się izolują, nie ma otwartości w kontaktach. Wyczuwa się napięcie u mieszkańców i wzajemną nieufność. Wszyscy mają niby dobre serca, ale jakoś boją się te serca otworzyć. Nasz katolicyzm zamiast nastrajać w imię miłości bliźniego, działa jakby w drugą stronę.
Przy sklepach wiejskich stoją zadaszenia z szumnie brzmiącymi napisami typu "Pijalnia piwa".
Co to znaczy pijalnia i czyim interesom te budki służą? Tłumaczono mi, że niby po to, by "pomóc" pijącym...
Powrót mam z Warszawy. I znowu podczas kontroli poczułam znajomy zapach, ale to już nie był pan Janek, tylko pan X.
No cóż, pomyślałam, rozstania bywają smutne i skropione łzami... alkoholu. A co tam, idę się odprężyć i wypić jakąś kawę. Ale zaraz, co się dzieje? Podchodzę do grupki ludzi i cóż widzę. Pan X leży na lśniącej posadzce, a z ust wypływa mu flegma. O nie!!!
Jakaś leciwa dama, w butach powyżej kolan, gestykuluje i coś tłumaczy. Pan X mamrocze, na jego czole widzę duże krople potu. Pomoc przyjeżdża i zabiera go dopiero po 10 minutach.
No cóż, "zmogło" go, mówiąc językiem pana Zagłoby. Chyba za dużo pił wódki, a za mało wody.
Lot był opóźniony ponad 3 godziny. Podobno dlatego, że czekano na samolot z Krakowa.
Ale pana X już nie zobaczyłam w samolocie.
Marianna Dziś
www.mariannadzis.blogspot.com
(847) 322-4740