Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 02:54
Reklama KD Market

Katrina i Mardi Gras

Ktoś kto nie był w Nowym Orleanie może myśleć, po zasłyszanych opiniach, że to miasto kompletnej rozpusty. Portowe miasto z domami publicznymi, szczególnie na Bourbon Street, z miejscami w rodzaju McDonalds, gdzie jadąc samochodem możesz kupić koktail alkoholowy i ogólnie wyluzowaną atmosferą, może niektórych przerażać.


 


Gdy pierwszy raz znalazłam się w Nowym Orleanie byłam oszołomiona. Wszędzie niesamowita swoboda, uprzejmość ludzi na ulicach i mnóstwo sklepików. Na słynnej Bourbon Street można było zobaczyć przed wejściami do domów publicznych eleganckie dziewczyny (czyt. prostytutki). Pomiędzy tymi "domami" super kluby jazzowe, gdzie grają znakomite duże zespoły na żywo (nie tak jak w Chicago na rynku polonijnym, gdzie modne są 2 – 3 osobowe z automatycznymi perkusjami i powgrywanymi podkładami). Natomiast gdzieś w połowie tej "zepsutej" ulicy stali ludzie z krzyżem oświetlonym światełkami i napisem o rychłym końcu świata.


 


W dobry humor wprawał napis na koszulkach, których tam można kupić mnóstwo, "the end is near so drink a beer", pij piwo bo koniec świata blisko. W weekendy wszędzie ciasno i co ciekawe, można pić piwo na Bourbon Street, policja nie reaguje, tam jest to normalne. Z balkonów lecą korale (ale niezupełnie jest prawdą, że trzeba koniecznie pokazać biust, aby otrzymać taki sznur). Co rusz widać jakąś słynną postać z telewizji czy świata showbiznesu. Rano na śniadaniu w restauracji można posłuchać leniwie grającego pianisty. Sielski nastrój, nikt się nie śpieszy, ludzie ze sobą rozmawiają na ulicy nie znając się, co jest nie do pomyślenia w Chicago, gdzie czasami sąsiad nie zna sąsiada. Przy ulicach piękne drzewa, rozłożyste, poskręcane, a na jezdniach tramwaje.


 


I mnóstwo kościołów katolickich, bo Nowy Orlean to miasto katolickie. Nowoorleańczycy, jako że stan Luizjana należał kiedyś do Francji. Wiele domów ma kolumny w stylu jońskim, doryckim i korynckim. Wszystkich zachwyca French Quarter, który jest głównym celem turystów z całego świata, dzielnica z francuska nazywana Vieux Carre, z hiszpańską Barrio Latino. Nowy Orlean to także unikalne cmentarze, ponieważ zwłoki chowane są na powierzchni ziemi, dlatego można podziwiać "domki" na cmentarzach, większe i mniejsze, na jaki kogo stać.


 


Śliczne dziewczyny o jasnej skórze i chłopcy o czarnych włosach to codzienny widok. Czarni ludzie są inni niż w Chicago, szczuplejsi, smuklejsi i w zachowaniu bardziej europejscy. Można jeszcze spotkać domy, które biali budowali, ze specjalnymi przybudówkami z tyłu, dla czarnej służby. Kto kocha swobodę, artyzm i ma umysł otwarty na inność, może zakochać się w Nowym Orleanie.


 


Niszczycielski huragan Katrina to było zaskoczenie. Komunikat o ewakuacji był nadany dopiero rano, na parę godzin przed uderzeniem. Na szczęście moja córka i inni studenci dowiedzieli się od kogoś zaprzyjaźnionego, pracującego w telewizji, że trzeba uciekać. Wyjechali wcześnie rano samochodem do Huston, jeszcze zanim ulice i drogi stały się oblężone. Katrina uderzyła w sobotę 25 sierpnia. Większość studentów przyjechała w piątek. Nowy rok akademicki miał się rozpocząć, jak zawsze, mszą w niedzielę.


 


Rozmawiałam z ojcem jazzmena i wykładowcy Ryana Mossakowskiego, który jest Polakiem, nielicznym zresztą w tym mieście, który opowiadał, że gdy Katrina uderzyła, to czuło się jakby po dachu jechał pociąg.


 


Katrina zabrała 1836 istnień ludzkich, 705 zostało uznane za zaginione.


 


Po czterech miesiącach po Katrinie ponownie zawitaliśmy do Nowego Orleanu. Było smutno, ale widać było ciężką pracę ludzi, by przywrócić życie. Domy z pozabijanymi oknami, poznaczone dachy na niebiesko i drzwi na czerwono, pozamykane ulice, nieczynne restauracje. Te, które zostały już otwarte miały ograniczenie wody i prądu, po dziesiątej wszystkie już były zamknięte. Nieliczne otwarte, hotele były o wiele droższe niż normalnie. Tramwaje niestety nie kursowały. Lecz zastanawiające, że wszyscy wracali do tego miasta! No może pomijając tych biedaków, którzy pouciekali, bo ich domy zostały zmyte z powierzchni ziemi albo stały zarośnięte i mokre, pomimo upływu czasu. Smutny to był widok...


 


Do Loyola wróciło 98% studentów, do Tulane University trochę mniej, ponieważ ten uniwersytet ucierpiał bardziej. Jeden wydział trzeba było kompletnie zlikwidować, bo skrzydło zostało zniszczone. A Loyola nietknięty prawie. Co ciekawe, Loyola – uniwersytet jezuicki, i Tulane – żydowski, znajdujące się dosłownie tuż koło siebie, przez miedzę, są usytuowane na najwyżej położonych terenach Nowego Orleanu (Garden District), a tym samym najbezpieczniejszych. Można tylko pogratulować mądrości tym, którzy się tam osiedlili przed laty.


 


Na Bourbon Street powoli życie wracało do normy. Ludzie nosili koszulki "That bitch Katrina" (Ta dziwka Katrina). Powoli też wrócił szalony Mardi Gras...


 


Pierwsze festiwale i parady już zaczynają się 2 tygodnie przed końcem karnawału. Rozpoczynają się na zacienionej dębami St. Charles Avenue, prowadzą przez dzielnice Uptown, Garden District i Lower Garden District, aż do Central Business District, by zakończyć pochód na granicy z French Quarter. Ludzie poprzebierani, potężne platformy i rozkrzyczany tłum.


 


Nie zapomnę zabawnego widoku, jak super ubrani we fraki mężczyźni, ciągnęli wózki z piwem, które to piwo cały czas pili. Po bokach tłumy gapiów, dzieci na ramionach rodziców. Ludzie się cieszą, przeciwności losu przyjmują z humorem. Ktoś powie, Bóg ich pokarał za to moralne zepsucie?! Osobiście nie mieszałabym w to Boga i unikałabym słowa – kara.


 


Często nie potrzeba jechać do Nowego Orleanu, aby zobaczyć moralne zepsucie. Bo podobno.... najciemniej jest pod latarnią.


 


Marianna Dziś


[email protected]


www.mariannadzis.blogspot.com


(847) 322-4740

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama