Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 02:33
Reklama KD Market

Demon Gingricha


Ameryka od środka



Newt Gingrich, którego szanse wyborcze dość mocno ucierpiały w wyniku niedawnego głosowania na Florydzie, zdradza dość zastanawiającą obsesję. Gdy tylko krytykuje z takiego czy innego powodu prezydenta Obamę, prędzej czy później wspomina o niejakim Saulu Alinskym, twierdząc, że obecny lokator Białego Domu ma podobną do tegoż Alinsky’ego „wizję Ameryki”. Jest to o tyle dziwne, że jestem gotów się założyć, iż 90% Ameryki w ogóle nie wie, kto to był Alinsky i dlaczego jego naśladowanie jest złe lub niebezpieczne.


 


Saul Alinsky, Amerykanin żydowskiego pochodzenia, który urodził się i pracował przez większość życia w Chicago, był niezwykle skutecznym organizatorem społecznym, który robił bardzo wiele dla biedniejszej części amerykańskiego społeczeństwa. Miał poglądy zdecydowanie lewicowe, ale – jak przyznawali nawet jego zagorzali wrogowie – był bardzo daleki od jakiegokolwiek socjalizmu. Uważał po prostu, że ci mieszkańcy USA, którzy z takich czy innych powodów są marginalizowani i nie mogą liczyć na niczyją pomoc, winni działać wspólnie i systematycznie na rzecz polepszenia swojej sytuacji.


 


Był niezwykle utalentowanym organizatorem. Konserwatywny komentator William F. Buckley napisał kiedyś, iż Alinsky „był niemal organizacyjnym geniuszem”. Nawet współcześni działacze tzw. ruchu herbacianego, w ogromnej większości prawicowego, często studiują wpływową w swoim czasie książkę Alinksy’ego pt. „… Radicals”. Ponadto Saul nigdy nie należał do żadnej organizacji lub partii politycznej i wystrzegał się jak ognia jakiegokolwiek dogmatu.


 


Na krótko przed swoją śmiercią, w roku 1972, pisał, że wspominana często przez prezydenta Nixona „milcząca większość” Amerykanów to coraz bardziej sfrustrowane i zdesperowane klasy średnie, którymi „łatwo można manipulować i skutecznie zarażać prawicowym radykalizmem”. Są to ciekawe słowa, bo w znacznej mierze przystają do obecnej rzeczywistości.


 


Wracając jednak do używania nazwiska Alinsky’ego jako straszaka, Gingrich – który bądź co bądź jest historykiem – zdradza zastawiającą ignorancję. Saul nigdy nie miał żadnych ambicji politycznych i nigdy nie brał udziału w żadnych wyborach. Jego działalność polegała głównie na przekonywaniu ludzi do aktywności obywatelskiej, do wspólnego działania, do troszczenia się o bliźniego. W tym sensie opowiadał się za społeczeństwem na wskroś solidarnym. I choć nie ma żadnych przekonywujących danych o tym, że Alinsky wpłynął w jakikolwiek sposób na światopogląd Obamy. Nawet gdyby tak było, to co? Moim zdaniem, Alinsky to znacznie lepszy przykład do naśladowania niż Newt, a także Mitt Romney, który niemal co drugi dzień wypowiada szokujące tezy o tym, że tak naprawdę los ludzi biednych lub ku biedzie nieuchronnie zmierzających guzik go obchodzi.


 


Obama w czasie ostatniej kampanii wyborczej często krytykowany był za to, że był „tylko” organizatorem społecznym w Chicago. Drwiła z niego w ten sposób między innymi Sarah Palin. Dziś Newt Gingrich sugeruje, że największe zagrożenie dla Ameryki to fakt, że prezydent podobno wyznaje filozofię społeczną Alinsky’ego. Można jednak i trzeba patrzeć na te biadolenia zupełnie inaczej. Lepiej jest wyznawać czyjąś filozofię, jeśli tylko przynosi ona jakieś korzyści konkretnym ludziom, niż oblewać Amerykę pustosłowiem.


 


Jedno trzeba Gingrichowi przyznać – jest ambitny. Mógł przecież pójść na łatwiznę i sugerować, że Obama tak naprawdę zawsze kibicował Karolowi Marksowi. Wtedy o wiele więcej Amerykanów wiedziałoby, o co mu chodzi. A tak wyborcy w całym kraju drapią się po głowach i zastanawiają się, jakimż to demonem był ów Alinsky.


 


Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama