Okiem felietonisty
Katastrofa okrętu wycieczkowego Costa Concordia u brzegów Toskanii jest tematem tygodnia. W czasach telewizji i internetu taki wypadek staje się towarzyskim łącznikiem nawet dla przypadkowych spotkań i rozmów przy różnych okazjach. Wymykające się reżyserii, samo życie, dostarcza nam kolejny dramatyczny temat, który staje się żródłem opinii wskazujących winowajcę. Nie zawsze jest to tak jednoznaczna opinia, jak ta, wyrażana w tej bulwersującej sprawie. Oceniając katastrofę wszyscy zgodnie potępiają kapitana Schettino.
Dla dyskusji jest to sytuacja wygodna, bo nie antagonizująca rozmówców. Ich opinie różnią się co najwyżej temperaturą potępienia sprawcy.
W rozmowach wyczuwa się również zaniepokojenie o własny los, ponieważ wyobraźnia podsuwa nam obraz naszego uczestnictwa w podobnym wypadku.
A jest się czego obawiać. Kapitan Schettino dowodząc Costa Concordia miał pod swoją opieką 4000 ludzi i okręt wart kilkaset millionów dolarów. Dopiero teraz się okazało, że nie powinno mu się powierzać nawet kajaka na wycieczki po stawie. Kapitan Schettino uciekł z miejsca wypadku, pozostawiając pasażerów na pastwę losu.
Uruchamiając naszą imaginację, możemy sobie wyobrazić innych “dowódców Schettino”, którym powierzono nasze bezpieczeństwo w skali globalnej, a którzy w czasie katastrofy, którą sami sprowokują, uciekną w bezpieczne miejsce, a nas zostawią w tym bałaganie, który sami stworzą.
Jak rozpoznać takich “dowódców” wśród polityków, którzy zawłaszczyli sobie prawo do decydowania o naszym losie, o naszym być albo nie być. Czy są jakieś metody wcześniejszego wykrywania osobników z zaburzeniami emocjonalnymi, którzy pozostają pod wpływem narkotyków czy też środków antydepresyjnych. Dlaczego nie wprowadzono obowiązku badań u dowódców wyższych szczebli i polityków zajmujących odpowiedzialne stanowiska rządowe.
W wypadku kapitana Schettino badania będą przeprowadzone dopiero po tragicznej katastrofie. Politycy nie chcą wprowadzić obowiązku takich badań, a przecież ich wypowiedzi wielokrotnie wskazują na poważne zaburzenia osobowości.
“Niech mnie pan zabierze, jak najdalej stąd” – powiedział do taksówkarza kapitan Schettino uciekając z wraku okrętu, na którym trwała akcja ratunkowa. Kapitan uciekł szalupą na ląd, pozostawiając pasażerów w nieprawdopodobnym stresie i bałaganie.
Kapitan tego okrętu był postacią medialną, wielokrotnie udzielającą wywiadów, w których dzielił się z czytelnikami i telewidzami własnymi przemyśleniami odważnego dowódcy. “Uwielbiam momenty, w których coś się dzieje, coś nieprzewidzialnego, kiedy możesz odejść nieco od standardowych procedur. Uwielbiam takie wyzwania” – to jest jedna z licznych deklaracji kapitana, które możemy znaleźć w internecie.
To jest niezwykle dosadny przykład obrazujący przepaść między wrażeniem medialnym, jaki wcześniej robił na słuchaczach kapitan Schettino, a jego tchórzliwym zachowaniem po wypadku. Przed mikrofonem prezentował się dobrze, a w czasie rzeczywistego zagrożenia nie zdał egzaminu. Dopiero realna rzeczywistość weryfikuje naszą wartość jako dowódcy, polityka, ministra czy policjanta.
Niektórzy organizatorzy naszego życia ładnie się przezentują i “sprzedają” jako mężowie stanu. Niektórzy hipnotyzują nas polityczną charyzmą. Obyśmy nie mieli okazji zobaczyć ich jako “dowódców” w czasie katastrofy z naszym udziałem.
Jeżeli w czasach GPS-u, określającego precyzyjnie położenie każdego obiektu, ogromny okręt o symbolicznej nazwie Costa Concordia rozbił się na skałach przybrzeżnych, to powinniśmy przestać bezgranicznie ufać nowinkom technologicznym. Poszukiwanie ludzi odpowiedzialnych, na odpowiedzialne stanowiska, pozostaje ciągle najważniejszym wyzwaniem demokracji. Jeszcze nikt nie wynalazł politycznego GPS-u, ale niektórzy politycy próbują nas przekonać, że oni wiedzą, co robią, plotąc androny. Wypadek Costa Concordia powinien ich uczyć pokory, kiedy deklarują odwagę, siedząc w miękkim fotelu męża opatrznościowego.
18 stycznia 2012