Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 02:47
Reklama KD Market

Brak faworyta


Ameryka od środka



Po wyborach wstępnych, które właśnie się odbyły w stanie Iowa, Partia Republikańska znalazła się w dość niezwykłej sytuacji. W stawce kandydatów na prezydenta nie ma żadnego zdecydowanego faworyta, a niektórzy wyborcy nadal czekają na jakieś dodatkowe kandydatury, które dałyby im większą swobodę rozważenia „alternatyw”. Rick Santorum i Mitt Romney praktycznie zremisowali, co jest o tyle znamienne, że reprezentują dwa zdecydowanie odmienne frakcje w ich partii. Santorum należy do obozu w miarę skrajnej prawicy i jest akceptowalny dla tzw. ruchu herbacianego, natomiast Romney znajduje się w nurcie centrystów.


 


Przed czterema laty w stanie Iowa zwyciężył Mike Huckabee, którego zdecydowanie poparli konserwatywni ewangelicy. Wprawdzie nominacji na prezydenta potem nie zdobył, ale na wstępie procesu wyborczego wśród konserwatywnych wyborców nie było takich podziałów, jak są dzisiaj. Tu i ówdzie słyszy się głosy republikańskie, które zdają się sugerować, że Romney jest kandydatem, z którym kojarzony jest slogan „wszyscy byle nie Mitt”. Nieufnie, a czasami wrogo patrzą na niego ewangelicy, których odpycha jego przynależność do mormonów. Nie chcą go herbaciarze, bo uważają go za „skrytego liberała” oraz polityka, który co pięć minut zmienia zdanie w ważnych sprawach światopoglądowych.


 


Z kolei ewentualny sukces Satorum lub Gingricha budzi strach w republikańskim establishmencie, który uważa ich za kandydatów zbyt skrajnych i zbyt odległych od politycznego centrum, co może uniemożliwić im odniesienie sukcesu w bezpośrednim starciu z Barackiem Obamą. Jednak w całej stawce kandydatów nie ma w zasadzie innych opcji. Michele Bachmann wycofała się, Rick Perry jest praktycznie bez szans, a jedyny w miarę akceptowalny dla wszystkich kandydat, Jon Huntsman, w stanie Iowa zdobył 1% głosów i musiałby dokonać cudu, by mieć szanse na dalsze sukcesy.


 


Wreszcie jest też Ron Paul ze swoją czeredą niezwykle entuzjastycznych zwolenników. Problem jednak w tym, że Partia Republikańska nigdy nie dopuści do tego, by Paul odniósł ostateczny sukces – jest zbyt szczery, zbyt kontrowersyjny i nie da się w żaden sposób kontrolować przez republikańską maszynę polityczną, nie mówiąc już o tym, że ma zwyczaj przeplatać wypowiedzi całkiem rozsądne z szokującymi głupotami.


 


Nic zatem dziwnego, że jeden z republikańskich analityków zawarł obecne nastroje w partii w taki oto sposób: „Gdyby mi dziś ktoś przyłożył lufę rewolweru do skroni i powiedział ‘wybierz Santorum lub Romneya, bo inaczej strzelam’, powiedziałbym mu, żeby pociągnął za cyngiel”. Stąd nadal, mimo że kampania wyborcza już się rozpoczęła, trwają pokątne plotkowania o pojawieniu się nagle jakiegoś „zbawcy” – może w osobie gubernatora New Jersey Chrisa Christie albo jego kolegi z Luizjany, Bobby’ego Jindala. Ba, pojawia się nawet czasami nazwisko byłego gubernatora Florydy Jeba Busha, choć panuje raczej zgodność co do tego, że Ameryka nie jest jeszcze gotowa na kolejnego Busha w Białym Domu.


 


Wytrawni analitycy amerykańskiej sceny politycznej przyznają, że stawka republikańskich kandydatów, jaka się ostatecznie wykształciła, jest „dziwna”, „mało ponętna” i „budząca wątpliwości oraz podziały”. Karl Rove, który tak sprawnie pomagał George’owi W. Bushowi, powiedział nawet w wywiadzie dla sieci Fox News, że obawia się, iż „z tymi ludźmi nie da się wygrać”. Problem w tym, że jeśli nie z tymi, to nie wiadomo z kim. Chyba, że coś się w ostatniej chwili wydarzy.




Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama