Ameryka od środka
Amerykański system polityczny jest dwupartyjny od niepamiętnych czasów. Czasami pojawiają się próby tworzenia nowych formacji politycznych, poza tradycyjnymi podziałami republikańsko-demokratycznymi, ale zwykle niemal z definicji skazane są one na porażkę. Nie tak dawno temu było na przykład zjawisko Rossa Perota, który wydawał się mieć realne szanse na sformowanie liczącej się, trzeciej partii politycznej. Zawsze jednak okazuje się, że amerykański elektorat na tak drastyczną zmianę politycznego krajobrazu po prostu nie jest gotowy.
Dziś sytuacja jest jednak niemal idealna po temu, by w Ameryce coś się mocno zmieniło. Notowania Kongresu wśród wyborców są przerażająco niskie, sytuacja gospodarcza kraju pozostaje kiepska, a zniewalającej impotencji parlamentu nie da się w żaden sposób ukryć. Podjęcie jakiejkolwiek decyzji przez ustawodawców, nawet w sprawach pozornie nie bardzo kontrowersyjnych, zawsze urasta do rangi wielkiego problemu, wymagającego niekończących się dyskusji i zakulisowych przepychanek. Wszyscy, prawie bez wyjątku, mają tego serdecznie dość.
Ponadto Ameryka w całej swej historii była i pozostaje krajem centrystycznym. A skoro tak, to żadna z głównych partii politycznych nie reprezentuje obecnie nastrojów i poglądów elektoratu. Republikanie wykonali w ostatnich miesiącach ostry „skręt w prawo”, który zaprowadził ich na ideologiczne manowce. Z ust republikańskich kandydatów prezydenckich padają od czasu do czasu bulwersujące opinie, których w żaden sposób nie podziela tzw. „middle America”. Z kolei demokraci od lat „nadają” te same treści o konieczności wprowadzenia egalitaryzmu i sprawiedliwości społecznej, do czego chcą zatrudnić znacznie bardziej rozbudowany rząd federalny, a z czym przeciętny Amerykanin absolutnie się nie zgadza. Nie ma większych wątpliwości co do tego, że „polityczna prawda” w USA leży gdzieś pośrodku tych skrajnych postaw. Totalna frustracja wyborców bierze się przede wszystkim stąd, iż ich realne poglądy zderzają się z ekstremalnymi postękiwaniami wybranych przez nich polityków.
Jest to zatem doskonała podstawa do szukania alternatyw. Pod koniec kończącego się roku zrodziło się kilka interesujących inicjatyw, które mają wspólny cel – stworzenie nowej, centrystycznej siły politycznej, niezależnej od możnych mocodawców, grup nacisków i wielkich pieniędzy. Jak nigdy przedtem, jest to możliwe nie tylko z powodu sprzyjających okoliczności politycznych, ale również z przyczyn czysto technicznych – siły Internetu, możliwości natychmiastowego docierania do milionów ludzi, łatwości zbierania skromnych datków od wielkich rzesz wyborców, itd.
Oczywiście całkiem możliwe jest to, że raz jeszcze okaże się, iż Ameryka jest zbyt skostniała w swojej dwupartyjności i nie jest w stanie się z niej wyzwolić. Ale jeśli nie teraz, to kiedy? System polityczny w USA przestał działać. Jest niesprawny i wymaga kapitalnego remontu. Wystarczy sobie wyobrazić, jak bardzo Waszyngton zmieniłby się, gdyby do sprawowania władzy konieczna była koalicja co najmniej dwóch partii. Dziś politycy w zasadzie w ogóle ze sobą nie rozmawiają, ponieważ wolą wymianę nic nie znaczących monologów przed kamerami telewizji. Gdyby stanęli w obliczu konieczności zastosowania sztuki „dogadania się” z inną formacją polityczną – nie zdawkowej retoryki, lecz istotnego przymierza – obecny marazm Kongresu przepadłby bez śladu niczym zły sen.
Moją nadzieją na rok 2012 jest to, że licząca się, alternatywna partia polityczna wreszcie się zawiąże i będzie się liczyć. Zdaję sobie sprawę, że szanse są nadal mierne. Ale jak nie teraz, to kiedy?
Andrzej Heyduk