Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 23:42
Reklama KD Market

Koniec wojny (i wojen)


Ameryka od środka



Amerykańska wojna w Iraku oficjalnie zakończyła się. Trwała prawie osiem lat, kosztowała trylion dolarów i została opłacona śmiercią 4500 żołnierzy, nie mówiąc już o dziesiątkach tysięcy Irakijczyków. Przez cały ten czas wspominałem w tym miejscu, że od samego początku pomysł zaatakowania Iraku był nieuzasadniony, a może nawet nielegalny. Wyrażałem też często przekonanie, że żadnego ostatecznego zwycięstwa nie będzie, a Irak nie stanie się w wyniku amerykańskiej interwencji wzorcową demokracją.


 


Niestety nie ma większych powodów po temu, by sądzić, że się myliłem. Fetować zwycięstwa nie sposób, bo w zasadzie nikt nie wie, czy coś na tym wszystkim zyskaliśmy, a dalsze losy Iraku pozostają bardzo niepewne. Zagrożenie plemiennymi i religijnymi porachunkami pozostaje ogromne, czego dowodem była niedawna wielka demonstracja szyitów w mieście Faludża. Tysiące ludzi manifestowały tam nie tylko przeciw USA, ale również przeciw obecnym władzom Iraku.


 


Tak jak zawsze, wystarczy jeden poważniejszy incydent, by zbudowany w Iraku z takim mozołem chwiejny ład runął w gruzy. Nie wiadomo też, czy prędzej czy później kraj ten nie stanie się wygodnym przyczółkiem irańskim, na co Amerykanie nie mają żadnego wpływu. Jeśli wierzyć niektórym doniesieniom, “iranizacja” Iraku już się rozpoczęła. W sumie zatem bilans tego niezwykłego i bardzo kosztownego konfliktu militarnego jest niejasny. Dziś słowa prezydenta Busha o “budowaniu stabilnego państwa demokratycznego w sercu Bliskiego Wschodu” zdają się być tak samo odległą mrzonką jak w roku 2003. Owszem, w rejonie tym doszło do bardzo poważnych zmian, ale nie są to zmiany przywiezione przez amerykańską armię, lecz wymuszone przez masowe, oddolne ruchy polityczne. Być może Saddam Husajn również padłby ofiarą “arabskiej wiosny”, podobnie jak przywódcy Egiptu, Libii i Tunezji. Wtedy Irakijczycy mieliby bezpośrednią kontrolę nad własnym losem. Do tego jednak już nigdy nie dojdzie. Dziś obywatele tego kraju są mocno skłóceni, choćby dlatego, że część z nich uważa, iż Amerykanie wycofali się przedwcześnie, a inna część skanduje “precz z okupantem”.


 


Trzeba mieć nadzieję, że zarówno obecne władze amerykańskie jak i przyszłe wyciągną z tego jakieś sensowne wnioski, np. o tym, że Ameryka nie może i nie powinna pełnić roli światowego policjanta i że doktryna tzw. “wojny prewencyjnej”, prowadzonej na drugim krańcu świata, jest po prostu bezsensowna. Jednak podobne nadzieje istniały po zakończeniu wojny w Wietnamie. Tak się jakoś składa, że prędzej czy później do władzy dochodzi ktoś, komu militarne awantury daleko poza granicami USA w żaden sposób nie przeszkadzają. Niektórzy czołowi politycy, którzy na razie na szczęście o polityce zagranicznej nie decydują, co jakiś czas perorują na temat konieczności zaatakowania Iraku, a może nawet Pakistanu. Są to szaleńcze urojenia.


 


Oby doszło też wkrótce do zakończenia wojny w Afganistanie, która zdaje się zmierzać donikąd. Zrozumiała jest oczywiście ostrożność, z jaką należy wycofywać stamtąd amerykańskie siły, ale nie jest zrozumiałe to, że nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na proste pytanie: co my tam właściwie robimy?



Andrzej Heyduk


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama