Okiem felietonisty
Rzutem na taśmę kończą polscy politycy unijną prezydencję w roku 2011.
Przez pół roku nudnej polskiej prezydencji nic nie zapowiadało burzliwego grudnia. Po berlińskim przemówieniu ministra Sikorskiego polscy politycy zostali zauważeni w Europie przez media wszelkich odcieni. Niektórzy lewicowi eurodeputowani uważają nawet okres polskiej prezydencji najbardziej udany w najnowszej historii UE. Czyżby było tak źle z kondycją UE, że jedno przemówienie zmienia ponury obraz kryzysu finansowego, dając politykom nadzieję na przetrwanie tego europejskiego kolosa? To jest temat do zastanowienia. W okresie polskiej kampanii wyborczej, która zbiegła się z polską prezydencją w Unii, nie prowadzono dyskusji publicznej nad zobowiązaniami, jakie koalicja rządząca zamierza nałożyć na polskiego podatnika, a idą one w miliardy euro. Nagle premier podpisuje zobowiązanie uczestnictwa w programie ratunkowym dla 17 krajów UE, które wpadły w tarapaty finansowe. Te kraje lekceważyły zasady gospodarowania pięniądzem, a przecież te zasady miały być wzorcem dla krajów wstępujących do Unii.
Polska miała się uczyć kapitalizmu od Unii, a okazało się, że “uczeń” musi ratować mistrza przed bankructwem?
Z tymi “państwowymi” pieniędzmi to jest prawdziwy cyrk. W polskim Sejmie politycy wykłócają się o sumy wielkości kilku milionów złotych. Przy powstawaniu budżetu na kolejny rok dowiadujemy się o cięciach kilku milionów na konkretne cele, które zostały wykreślone z budżetu z powodu szukania oszczędności. Aż tu nagle opinia publiczna zostaje powiadomiona, że Polskę, kraj milionów emerytów i bezrobotnych, żyjących na poziomie gorszym niż w PRL-u, stać na miliardy euro pożyczki dla krajów, które kilka lat temu były dla tych obecnych emerytów mitycznym rajem. Chciałbym poinformować panów polityków, że polski miliard to jest tysiąc milionów, a euro to nie jest złotówka tylko 4,5 złotego. Dla polskiego rynku to jest suma ogromna. Prowizja w Polsce od kredytu konsumenckiego może legalnie osiągać poziom 100 procent. Tak się w Polsce doi konsumentów.To jest kolejny temat do zastanowienia.
Publicyści prawicowi w Polsce uważają, że według prawa zapisanego w polskiej konstytucji NBP, czyli Narodowy Bank Polski, jest instytucją niezależną od rządzących polityków i to on powinien najpierw wyrazić zgodę na taką “pożyczkę”, a potem taką pożyczkę powinni zadeklarować politycy. O tym, jak to będzie wyglądało w praktyce, wyborcy dowiedzą się na samym końcu. Ważne decyzje podejmuje się w elitarnym gronie, tak elitarnym, że nawet koalicjant rządowy stawiany jest jako gapowicz na konferencjach prasowych. Opozycja sejmowa w Polsce jest podzielona i nie ma szans na wyrażenie sprzeciwu, który miałby istotne znaczenie, a sprawy toczą się jak symboliczne kamienie, bez udziału opinii publicznej.
Tygodnik “Polityka” zamieszcza rozmowę z Szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. To są przykre Polaków rozmowy. Tak bliskie naszemu sercu Wojsko Polskie zostało ciężko dotknięte oszczędnościami kolejnych rządów w okresie transformacji ustrojowej. Od wielu lat obserwujemy z niepokojem powolne kurczenie się polskiej armii. Decyzje o powolnej likwidacji WP były również podejmowane w “elitarnym” gronie. W takim samym tempie likwidowano polski przemysł zbrojeniowy. Na tle okresu sanacyjnego, od pierwszej do drugiej wojny światowej, okres transformacji należy uważać za czas klęski.
W tamtym, sanacyjnym okresie, stworzono podstawy polskiego przemysłu zbrojeniowego. W okresie transformacji przemysł likwidowano. Po 20 latach politycznych “eksperymetów” po polskiej armii pozostało wspomnienie.
Paradoksalna jest refleksja związana z wprowadzeniem stanu wojennego na terenach Rzeczpospolitej w dniu 13 grudnia 1981 roku. Po trzydziestu latach od tamtego dnia obecnie istniejąca polska armia nie byłaby w stanie wykonać takiego rozkazu. Możemy “spać spokojnie”, stanu wojennego nikt w Polsce nie ogłosi, bo nie ma dostatecznie silnej armii, aby ten rozkaz wykonać. Takie są paradoksy obecnych czasów. To jest również temat do zastanowienia.
15 grudnia 2011